Polska policja stosuje bezkarnie tortury i przemoc

Funkcjonariusze policji nadużywają siły wobec osób zatrzymanych i przesłuchiwanych – wynika z raportu Europejskiego Komitetu do spraw Zapobiegania Torturom oraz Nieludzkiemu lub Poniżającemu Traktowaniu albo Karaniu (CPT) dotyczącego Polski.

Rażenie prądem narządów płciowych i bicie zatrzymanych w podeszwy stóp, zastraszanie - to najbardziej drastyczne przykłady przekroczenia uprawnień przez policjantów. Z raportu wynika, że postępowania dyscyplinarne w takich sprawach często były prowadzone przez policjantów z tej samej jednostki, w której pracował podejrzany. – To powoduje, że funkcjonariusze mogą się czuć bezkarni – komentuje dr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Większość zatrzymanych skarżyła się też na nieinformowanie ich przez funkcjonariuszy o przysługującym im prawie do adwokata. Europejski komitet wytyka Polsce także brak rozwiniętego systemu pomocy prawnej. Osoba zatrzymana, której nie stać na opłacenie adwokata, nie może liczyć na pomoc prawnika z urzędu. W Polsce prawo takie przysługuje dopiero na etapie postępowania sądowego. Polsce dostało się też za nierozwiązanie problemu przeludnienia w zakładach karnych.

(dziennik.pl)

Pijani policjanci dotkliwie pobili nastolatków?

Grupa mężczyzn rzekomo pobitych przez policjantów z Jasła oskarżyła ich o pobicie - informuje program "Prosto z Polski". Nie ma wątpliwości, że mężczyźni zostali dotkliwie poturbowani. Nie ma również wątpliwości, że policjanci po służbie brali udział w zakrapianej imprezie pożegnalnej jednego z kolegów. Wiemy także, że obie grupy się spotkały. O ewentualnej winie policjantów będzie jednak musiała rozstrzygnąć prokuratura i sąd, gdyż oskarżeni nie przyznają się do winy.

W jednym z lokali na obrzeżach miasta policjanci świętowali przejście na emeryturę swoich kolegów. Na imprezie nie zabrakło ścisłego kierownictwa jasielskiej policji. W sumie bawiło się kilkudziesięciu policjantów.

Właściciel lokalu, mimo że był wówczas w pracy, nie chce nic powiedzieć co się wydarzyło. Policjanci także dostali zakaz wypowiadanie się o tym, co zdarzyło się tego wieczoru. - Trafiło akurat na osoby, które są niezwykle wpływowe i po prostu nikt nic nie powie, bo się wszyscy boją – mówi mieszkaniec miasta.

Zobacz cały materiał "Prosto z Polski": Pijani policjanci pobili nastolatków?

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/pijani-policjanci-dotkliwie-pobili-nastolatkow,1,4633785,wiadomosc.html

Komendant główny policji pojechał służbowym autem do Włoch.

Do czego służą policyjne auta? Okazuje się, że nie do ścigania przestępców... Policyjne busy z Katowic wiozły przez ponad 2600 kilometrów narty komendantowi głównemu gen. insp. Andrzejowi Matejukowi (58 l.) oraz szefom policji w Katowicach, żeby poszusowali sobie podczas urlopu na stokach Dolomitów. Podróż do Włoch kosztowała podatników kilka tysięcy złotych.

Wyprawa do Włoch zaczęła się 20 lutego 2011 roku. Na jej czele stał szef policji Andrzej Matejuk, a z kierownictwa uczestniczyli w niej również: Rafał Łysakowski, szef biura Międzynarodowej Współpracy KGP; Dariusz Biel, komendant wojewódzki policji w Katowicach, i jego zastępca Jarosław Szymczyk. W Dolomity pojechali również funkcjonariusze z Rzeszowa, Krakowa oraz Kielc. W sumie 10 osób.

Policyjny bus wiezie narty

Razem z policjantami jechał sprzęt narciarski. - Wyjazd był realizowany dwoma policyjnymi busami, którym jechali policjanci wraz ze swoim sprzętem i bagażami - potwierdza Mariusz Sokołowski, rzecznik KGP. Przez pierwsze trzy dni policjanci byli służbowo w Centrum Wyszkolenia Włoskiej Policji w Moenie, m.in. 22 lutego podpisali umowę o współpracy i bezpieczeństwie na stokach.

Po podpisaniu dokumentu policjanci jednak nie wrócili do Polski. Postanowili odpocząć na urlopie w tym samym ośrodku. Razem z nimi zostały busy, które woziły policjantów i ich sprzęt narciarski. Policyjna ekipa wróciła do Katowic 26 lutego.

2618 km w dwie strony

Dlaczego służbowe auta woziły sprzęt policjantom podczas urlopu? - Uznano, że skoro wiozły kierownictwo na podpisanie umowy, to mogą również zostać na te kilka dni dłużej. Nie wysłano żadnego dodatkowego busu ze sprzętem - tłumaczy Sokołowski. - Kto uznał, że podczas urlopu służbowe samochody mają służyć jako taksówka? - dopytujemy. - Nie wiem - rozkłada bezradnie ręce Sokołowski.

Według policji koszt przejazdu jednego policyjnego renault trafic z katowickiej komendy wojewódzkiej wyniósł 406 euro (przejechano 2618 km). Podróż dwóch aut w obie strony to ponad 3200 złotych.

Sprawa dla prokuratury

Zdaniem prof. Antoniego Kamińskiego, eksperta od korupcji i pracownika Instytutu Studiów Politycznych Państwowej Akademii Nauk, to, co zrobili policjanci, jest karygodne. - Gdyby Prokuratura Generalna działała tak jak przed wojną, to byłaby sprawa dla Prokuratury. Ci ludzie powinni za to zapłacić - mówi Kamiński.

- Funkcjonariusze publiczni, jakimi są policjanci, powinni oddzielić obowiązki służbowe od prywatnych. Koszty, które poniesiono w związku z pozostawieniem policyjnych busów na urlopie komendantów, powinny być zwrócone - ocenia z kolei były minister sprawiedliwości, prawnik Zbigniew Ćwiąkalski (61 l.).

źródło: se.pl

Policjant prowadził po pijanemu. Nadal pracuje

Najpierw próbował zaatakować butelką wódki przypadkowego mężczyznę spotkanego na stacji benzynowej, potem pijany wsiadł do samochodu i odjechał - tak zachował się jeden z funkcjonariuszy ostrołęckiej policji. Pomimo, że zdarzenie miało miejsce ponad miesiąc temu, policjant do tej pory nie poniósł żadnych konsekwencji. Nie został zawieszony, choć nakazują tego przepisy. Nie stracił prawa jazdy, choć prowadził mając dwa promile we krwi.

Sprawą reporter programu "Prosto z Polski" zajmował się już ponad dwa tygodnie temu. Wtedy rzecznik prasowy ostrołęckiej policji nie udzielił żadnych informacji ws. pijanego policjanta. Mówił jedynie, że trwa postępowanie wyjaśniające całą sytuację. Policja nie robiła nic, pomimo, że zgłaszali się kolejni świadkowie zajścia na stacji benzynowej.

- Trzymał w ręku butelkę pół litrową i chciał się nią zamachnąć. Do pracownicy stacji mówił "ja mu kur.. pokaże, rozpier...le mu łeb" - relacjonował jeden ze świadków. Wielu z nich opowiada o zdarzeniu, ale woli pozostać anonimowym. - Pracownica stacji próbowała go powstrzymać.
Odciągnęła go, próbował wychodzić - mówi Piotr, mieszkaniec Ostrołęki i kolejny świadek zajścia. Wszyscy zgodnie podkreślają, że po zdarzeniu policjant wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon.

Policjanci reagowali niechętnie

Świadkowie od razu wezwali policję. Jednak jak relacjonują, już samo zachowanie funkcjonariuszy w trakcie zatrzymywania swojego kolegi budziło wątpliwości. - Policja przyjechała i nie wiedziała czy go wyciągać z tego samochodu czy nie - opowiada Paweł Kacpura, jeden ze świadków całego
zamieszania. Ponieważ zatrzymany policjant nie zgodził się na badanie alkomatem, koledzy zabrali go do szpitala na badanie krwi.

Jeden ze świadków całą operację badania krwi nagrał telefonem komórkowym. Na filmie widać, że do gabinetu lekarskiego oprócz zatrzymanego wchodzi jeszcze kilku policjantów i prokurator. - My nie możemy komentować pracy prokuratury. Musimy poczekać na efekty ich pracy - mówił wówczas rzecznik ostrołęckiej policji podkom. Dariusz Wesołowski.

Efekty już są. Śledczy potwierdzili, że policjant był pijany. - Stan nietrzeźwości Mariusza K. był znaczny. We krwi miał dwa promile alkoholu. Zostało wydane postanowienie o postawieniu zarzutów o kierowaniu pojazdem mechanicznym w stanie nietrzeźwości - powiedziała Ewa Michałowska z Prokuratury Rejonowej w Wyszkowie. Dodała, że prokuratura wydała także
postanowienie o zatrzymaniu prawa jazdy.

Przełożeni czekają na wyrok

Jednak szef zatrzymanego policjanta, Komendant Miejski Policji w Ostrołęce Janusz Pawelczyk z decyzjami w sprawie swojego podwładnego zamierza czekać na wyrok sądu. - Na szczęście żyjemy w państwie prawa, gdzie wyroku feruje sąd, a nie kamera - mówi. I zarzuca reporterowi brak wiedzy prawnej i przepisów o funkcjonowaniu policji.

Zgodnie z przepisami policjant może zostać zawieszony po postawieniu mu zarzutów. Ma to nastąpić 9 maja. Jednak decyzja taka została już wydana. Zdaniem rzecznika Mazowieckiej Komendy Wojewódzkiej Policji podinsp. Tadeusza Kaczmarka przełożeni policjanta powinni go zawiesić. - Wiedząc, w jakim kierunku idzie postępowanie właśnie dla czystości sprawy komendant powinien podjąć radykalne kroki wcześniej - powiedział Kaczmarek. Podobnego
zdania są przedstawiciele Komendy Głównej Policji. Policjant jednak nadal pełni służbę. Komenda Wojewódzka wszczęła postępowanie wyjaśniające całą sprawę.

linki:

http://www.moja-ostroleka.pl/tvn24-policjant-jezdzil-po-pijanemu-poszedl-na-urlop-wideo,1303225605,2.html http://www.tvn24.pl/12690,1701291,0,1,policjant-prowadzil-po-pijanemu-nadal-pracuje,wiadomosc.html http://www.moja-ostroleka.pl/tvn24-policjant-prowadzil-po-pijanemu-nadal-pracuje-wideo,1304108529,2.html http://www.moja-ostroleka.pl/incydent-na-uroczystosci-dziennikarz-tvn24-domagal-sie-prawdy-zdjecia-i-nagranie,1304063715,2.html

Policjanci poturbowali staruszka, bo pomylili adres

Siedem szwów na twarzy, rozbity nos, utrata przytomności. Tak dla 87-letniego mieszkańca wsi pod Otwockiem zakończyła się akcja antyterrorystów, którzy szukali wielkiej wytwórni amfetaminy.

Henryk Kardas do dzisiaj nie może się otrząsnąć z tego, co go spotkało kilka dni temu. Na twarzy ma krwiaki. Porusza się z trudem.

W niedzielę ok. 5 rano usłyszał walenie do drzwi. – Byłem zły, myślałem, że to wnuk – wspomina. Kiedy je otworzył, dwóch zamaskowanych i uzbrojonych policjantów chwyciło go za barki i z całej siły rzuciło na beton przed wejściem. Próbowali skuć go kajdankami, ale ręce pana Henryka były zbyt opuchnięte.

Policja! Na ziemię!

Mężczyzna uderzył głową o beton, zalał się krwią, stracił przytomność. – Nie zwracali uwagi na to, że nie jestem ubrany, że jestem starszą osobą – mówi pan Henryk.

Do domu wpadło kilku kolejnych antyterrorystów. Ci skuli jego 81-letnią żonę i pozostałych trzech członków rodziny.

Policjanci przeszukali mieszkanie. – W tym czasie ja przez cały czas leżałem na betonie, a temperatura była bliska zeru – dodaje mężczyzna. – Trwało to prawie godzinę – mówi. Gdy odzyskał świadomość, poprosił policjantów, aby pozwolili mu wziąć leki, bo choruje na serce. W odpowiedzi usłyszał, że „i tak jesteś zdrowy”.

Po godzinie mundurowi pozwolili w końcu staruszkowi usiąść na ławce przed domem. Zobaczyli jego zakrwawioną twarz. – Jeden krzyknął do drugiego, „żeby mu łeb owinął”. Na głowę dziadka założono gazę i owinięto ją bandażem – opowiada mąż wnuczki pana Henryka. Potem funkcjonariusze wezwali karetkę.

Gdy jedna ekipa przeszukiwała dom, druga szturmowała budynek na podwórzu. Mieszka w nim ciężko chory (od 20 lat nie wstaje z łóżka) syn pana Henryka z żoną. Policjanci wybili tam szybę w oknie i weszli do środka. Wychodzili także przez okno.

Sam się przewrócił?

– Tylko raz policjanci powiedzieli, że u nas mogą być niebezpieczni ludzie i mogą być produkowane narkotyki – dodaje pani Gabriela, żona pana Henryka.

Policjanci nic nie znaleźli. Trzem osobom kazali się tylko stawić na przesłuchanie w komendzie. Nikt nie usłyszał zarzutów. – Rozumiemy, że trzeba zwalczać narkotyki, bo to jest zło, ale nie godzimy się na takie traktowanie starszych ludzi. Nikt nie dał im prawa, aby się nad nami znęcali – mówi Gabriela Kardas.

– Policjanci nawet nas nie przeprosili, po prostu pojechali sobie – dodaje starsze małżeństwo. Przez 2,5 godz. trzymali rodzinę w kajdankach. Na zachowanie mundurowych złożyli skargę m.in. do Komendy Głównej Policji, rzecznika praw obywatelskich i prokuratora generalnego.

We wtorek warszawscy policjanci chwalili się zlikwidowaniem pod Górą Kalwarią laboratorium amfetaminy. Znajdowała się kilkadziesiąt kilometrów od domu Kardasów. Policjanci ani słowem o nim nie wspomnieli.

Za to na stronie internetowej KSP umieszczony został film, który wykorzystywały telewizje, na którym widać zabudowania rodziny. – Sąsiedzi się z nas śmieją, że produkujemy narkotyki
– zżymają się Kardasowie.

Maciej Karczyński, rzecznik komendanta stołecznego, nie chciał wczoraj komentować siłowego wejścia policjantów do domu pod Otwockiem. Powiedział jedynie, że sprawa jest wyjaśniana. Pytany o obrażenia u pana Henryka rzecznik stwierdził, że „starszy mężczyzna sam się przewrócił”.

Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji tłumaczy: – Miejsca, gdzie wchodzą antyterroryści, ustalane są przez policjantów operacyjnych. W tym przypadku z KSP. Antyterrorysta dostaje adres. Wie, że musi działać szybko, by zatrzymać groźnego przestępcę.

Monika Lewandowska, rzecznik prokuratury okręgowej, dodaje: – Jeśli dostaniemy skargę od tej rodziny, to się nią zajmiemy – zapewnia.

Lublin: Podwójny gwałt - dla policjanta 3 lata

Grzegorz K., policjant z Lublina usłyszał dziś wyrok 3 lat bezwzględnego więzienia za zarzucane mu czyny. Funkcjonariusz oskarżony został o zgwałcenie jednej kobiety i molestowanie kilku innych. Wszystkie zdarzenia miały miejsce w policyjnej izbie zatrzymań w Lublinie.

Przypadek gwałtu sprzed 4 lat dotyczył studentki farmacji, przywiezionej w stanie nietrzeźwości na komisariat. Dziewczyna twierdziła, że policjant zgwałcił ją 2 razy. Na pościeli, na której spała znaleziono materiał DNA należący do funkcjonariusza. Na jego spodniach natomiast wykryto jej krew.

Dziewczyna zwróciła się o pomoc w czasie trwania Tygodnia Pomocy Ofiarom Przestępstw. Dzięki jej zgłoszeniu ujawniono pozostałych 8 przypadków nadużyć seksualnych wobec kobiet zatrzymanych na komisariacie, w którym pracował funkcjonariusz.

Dzisiejszy wyrok 3 lat bezwzględnego więzienia zapadł za podwójny gwałt oraz trzy zarzuty molestowania. Prokurator żądał 5 lat.

Grzegorz K. został wydalony ze służby w policji dopiero po roku od wszczęcia śledztwa, wcześniej siedząc w areszcie był zawieszony i pobierał połowę pensji. Inni funkcjonariusze twierdzą, że nie wiedzieli o praktykach policjanta, mimo że nigdy nie pełnił dyżuru sam. Co więcej, na łamach lokalnych mediów bronili go zarówno współpracownicy, jak i przełożeni, publicznie podważając wiarygodność dziewczyny.

Grzegorz K. nie przyznał się do winy. Wyrok nie jest prawomocny.

za Cia.bzzz.net

Taksówkarze: Policjantka połamała nam nogi

Sprawa miała miejsce w noc bożonarodzeniową 2007 roku na warszawskim Mokotowie. Dominik Nowalski, z zawodu taksówkarz, przebywał na weselu u znajomych. Jednak w nocy źle się poczuł, wrócił do domu i w końcu zadzwonił po pogotowie. Był w stanie nietrzeźwości i gdy na miejsce przyjechali ratownicy kazał im wynosić się. Ci zadzwonili po policję.

Po krótkim czasie stróże prawa wywlekli Dominika Nowalskiego na ulicę w samych slipkach - temperatura utrzymywała się poniżej zera. W czasie interwencji do domu wrócili rodzice mężczyzny i gdy ojciec (również taksówkarz z zawodu) zareagował, został skopany i obezwładniony. Obu zabrano na komendę. Wypuszczono ich na drugi dzień - lecz z połamanymi nogami. Wiesław i Dominik Nowalski powiadomili prokuraturę, lecz ta dwukrotnie odmówiła wszczęcia postępowania. Mężczyźni twierdzą, że ich nogi zostały połamane przez policjantkę Inez W., lecz według prokurator Izabeli Dołgań-Szymańskiej, nie byłaby ona w stanie zadać tak poważnych obrażeń, a poszkodowani musieli ich doznać jeszcze przed interwencją.

Nowalscy sami pozwali policjantów - oskarżenie wniesiono przeciwko trzem funkcjonariuszom i strażnikowi miejskiemu. Na pierwsze dwie rozprawy nie stawiła się przynajmniej jedna osoba z oskarżonych - za drugim razem nieobecność swojego podwładnego usprawiedliwił szef policji. Jednocześnie, toczy się również pozew przeciwko rodzinie Nowalskich (ojcu, matce i synowi) o "znieważenie funkcjonariuszy, naruszenie ich nietykalności cielesnej i próbę zmuszenia siłą do odstąpienia od czynności."

Za: GazWyb