Akcje bezpośrednie

"Ho Ho Ho! Death to the surveillance state!"


Tak z kamerami radzą sobie Grecy...





Śledczak

Fragmenty filmu dokumentalnego Sylwestra Latkowskiego "Śledczak" (TVP2)







Teoretycznie areszt śledczy to zupełnie co innego niż więzienie. W aresztach przebywają osoby tymczasowo zatrzymane i pozostające do dyspozycji prokuratury lub sądu oraz skazani oczekujący na przewiezienie do właściwego zakładu karnego. Można tam więc znaleźć zarówno ludzi już z wyrokami, którym udowodniono winę, jak i takich, co do których istnieje zaledwie podejrzenie popełnienia przestępstwa, bywa, że zupełnie nieuzasadnione. Zgodnie z przepisami regulującymi działalność polskiego więziennictwa oraz zapisami Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, w aresztach nie wolno więc (tak zresztą jak i więzieniach) nikogo torturować, traktować w sposób okrutny, nieludzki lub poniżający (art. 5 Deklaracji), każdy człowiek ma prawo do uznawania swojej osobowości prawnej (art. 6), a wreszcie każdy człowiek oskarżony o popełnienie przestępstwa ma prawo do uznawania go za niewinnego dopóty, dopóki nie udowodni mu się winy podczas publicznego procesu, w którym zapewniono mu wszystkie konieczne środki obrony (art. 11). Tyle teoria. Praktyka drastycznie od niej odbiega. Sylwester Latkowski, który specjalizuje się w podejmowaniu tematów trudnych, kontrowersyjnych, drażliwych, postanowił pokazać, jak naprawdę wygląda sytuacja w polskich aresztach. Opierając się na wspomnieniach zachowujących anonimowość aresztantów i wypowiedziach policjantów, którzy również nie ujawniają przed kamerami swoich twarzy, autor filmu tworzy wstrząsający obraz piekła, przez jakie przechodzą aresztanci. Ich wina czy niewinność jest ostatnią rzeczą, na jaką pilnujący (przynajmniej spora ich część) zwracają uwagę. Głównym grzechem polskich aresztów jest łamanie właściwie wszystkich praw osadzonych. Zaczyna się od wydawania decyzji o zastosowaniu aresztu - tu wiele zależy od humoru sędziego. Dalej jest już tylko gorzej: przepełnione cele (na jednego osadzonego powinny przypadać 3 m kw.), nieprzestrzeganie jakichkolwiek norm sanitarnych, ograniczanie widzeń, kuriozalnie działająca więzienna służba zdrowia, tworząca fikcyjne dossier rzekomo badanych i leczonych pacjentów, wreszcie - wszechobecna przemoc. Oprócz "standardowego" znęcania się nad aresztantami, istnieją też sposoby wyrafinowane, kończące się nawet śmiercią osadzonego. To tzw. cele zabezpieczające, zwane potocznie termosami lub dźwiękami - wygłuszone, dźwiękochłonne pomieszczenia, w których nie ma kamer, można więc bezkarnie bić, bez obawy, że świadkowie coś zobaczą lub usłyszą. W takiej celi niesubordynowany aresztant, np. niedoszły samobójca, jest przywiązywany do materaców lub betonowej podłogi skórzanymi rzemieniami, za dnia nie wolno mu usiąść, musi stale chodzić lub stać. Teoretycznie nie powinien przebywać w takim miejscu dłużej niż 24 godziny, ale nie należą do rzadkości i tygodniowe pobyty w termosie. Niektórzy nie wychodzą stamtąd już nigdy.

Przegięcie pały...

15 lat temu rozwiązano Milicję Obywatelską i Służbę Bezpieczeństwa. Nowe służby miały zajmować się wyłącznie walką z przestępczością.

ZBROJNE RAMIĘ KAPITAŁU

Niestety, okazało się, że przestępcami są robotnicy broniący swoich zakładów pracy. Przestępcami są organizatorzy pokojowych demonstracji alterglobalistycznych, wespół z uczestnikami akcji na rzecz budowy ścieżek rowerowych i pikiet antywojennych. To, że przestępcami są również górnicy z biedaszybów, skłotersi, którzy remontują i zasiedlają opuszczone domy oraz rolnicy, którzy ujawniają transporty skażonego zboża - stało się wykładnią przyjętej w Trzeciej Rzeczypospolitej filozofii państwa prawa.

Może w takim razie, przynajmniej sukcesy policji w zapewnianiu obywatelom poczucia bezpieczeństwa stały się rodzajem rekompensaty? Chyba niespecjalnie, ponieważ systematycznie spada liczba zgłaszanych (chociaż popełnianych) przestępstw. Czyżby kryzys

zaufania i niewiara w skuteczność stróżów prawa? Przecież tak dobrze sobie radzą z rozpędzaniem robotników, rolników i niesfornych ekologów! Cóż, kiedy znacznie gorzej idzie im z pozostałymi przestępcami. Ci zaś, stanowczo zbyt często mylą się policjantom z innymi obywatelami. Parę osób poszło już do piachu z powodu omyłkowego użycia służbowej broni. Zbyt wiele jest podatności na oferty korupcyjne od mafii i polityków. Zbyt mało jest natomiast poczucia odpowiedzialności wobec zwykłego człowieka, który prosi o pomoc. Brak dobrej reputacji nadrabia się Wtedy przybieraniem groźnej postawy, wyjmowaniem broni, groźbami i nakazami. Inna sprawa, że pracuje w policji wielu porządnych ludzi, którym tylko bezwład biurokracji i zły system służby, uniemożliwiają sensowną działalność.

Winą za obecny stan rzeczy nie należy więc obarczać wyłącznie samych funkcjonariuszy. To sprawa systemu, nie personaliów.

WIĘCEJ BICIA I STRZELANIA

Wiadomo, jakie są pomysły na reformę policji. Przerażeni mieszkańcy blokowisk wołają "O więcej uprawnień do stosowania siły przez policję. Terror policji ma zostać przeciwstawiony terrorowi szalikowców. Wtórują im politycy spod znaku Prawa i Pięści, którzy wolą nie myśleć o społecznej genezie tych zjawisk. Przemoc może się przenieść z ulic do wnętrz domów, ale i na to ma być sposób. Wizyty dzielnicowego i nagrody pieniężne za doniesienie o przestępstwie. Wszyscy będą zachwyceni. Oczywiście, do czasu aż policja skatuje lokatorów, kiedy zaprotestują przeciw sprzedaży ich osiedla biznesmenowi lub przeciw budowie stacji benzynowej pod ich oknami. W ten sposób powrócimy do punktu wyjścia. Odrodzi się państwo policyjne.

WIĘCEJ PRYWATY

Kolejną propozycją jest prywatyzacja sfery bezpieczeństwa. Skutki takiej polityki są łatwe do przewidzenia. Firmy ochroniarskie już dzisiaj są wynajmowane do bicia strajkujących robotników i trzymania ludzi biednych z daleka od ludzi bogatych zamieszkujących luksusowe osiedla. Krótko mówiąc: bezpieczeństwo zarezerwowane dla VIP-ów.

ALTERNATYWA DLA POLICJI

Pozostaje opcja trzecia. Uznanie, że pomysł powierzenia policji państwowej zadania ochrony ładu i porządku był od samego początku chybiony. Potrzebne są raczej formacje niezależne

od wpływu polityków i samej instytucji państwa. Mniej skłonne do recydywy ZOMO i bardziej zdeterminowane do ścigania kryminalistów. Powinny też stanowić integralną część społeczności, której mają służyć. Proponuję określić je terminami: straż obywatelska i policja lokalna.

SAMI SOBIE

Straż obywatelska może działać na zasadach zbliżonych do dzisiejszej Ochotniczej Straży Pożarnej. Powoływana będzie spośród ochotników zamieszkałych na danej ulicy, osiedlu czy dzielnicy. Może pełnić służbę patrolową lub reagować, kiedy dzieje się coś złego w okolicy. Straż obywatelska sprawdziła się nadzwyczajnie w Powstaniu Warszawskim latem 1944. Działała tam jako Milicja PPS dystansując policję powstańczą. Milicjanci wybierani byli przez mieszkańców kilku najbliższych domów. Prowadzili wywiad kryminalny, strzegli mienia, interweniowali w drobniejszych sprawach i patrolowali okolicę. Ludzie darzyli ich większym zaufaniem niż policjantów. Był to bowiem rodzaj samoobrony mieszkańców.

Straże obywatelskie zaczęto ponownie powoływać w Polsce w latach 2002 - 2004 (na osiedlu Huby we Wrocławiu, w Prochowicach i w Jedlinie Zdroju), lecz od razu ograniczono ich kompetencje do pełnienia funkcji pomocniczych względem policji. Szkoda, iż nie zdecydowano się na odwrócenie tej hierarchii zależności. Obecny podział ról grozi bowiem upodobnieniem tej formacji do niesławnego ORMO.

Po co nam w ogóle samoobrona mieszkańców? Doceni straż obywatelską ten, kto rozumie zaletę wczesnej interwencji. Wielu ciężkich przestępstw można uniknąć przełamując obojętność wobec sąsiadów. Brak reakcji oznacza przyzwolenie na stosowanie przemocy i współudział w wyhodowaniu psychopaty. Nie jest tajemnicą, że w rodzinach izolowanych od reszty społeczności, łatwiej jest dopuszczać się nadużyć wobec dzieci czy współmałżonków.

Z drugiej jednak strony, obciążenie ochotników obowiązkiem codziennej dyspozycyjności było naturalne w czasie wojny, natomiast dzisiaj potrzebna jest dodatkowa formacja.

CHWDP NIE WYSTARCZY

Policję państwową można w pełni zastąpić - również zawodową - lecz w istocie lokalną policją. Norweski kryminolog Thomas Mathiesen ostrzega jednak przed zwykłym dodawaniem policji lokalnej do jej państwowego odpowiednika. Policjant zakotwiczony na zewnątrz społeczności nie będzie wrażliwy na jej problemy. W ten sposób akcja „bliżej obywatela” przeistoczyć się może w system szpiegostwa, czyniąc społeczeństwo podobnym do nowej edycji big brothera. Policja lokalna musi zatem odpowiadać trzem podstawowym kryteriom.

Po pierwsze, przestaje istnieć zależność służbowa pomiędzy policją miejscową a policją państwową. Postulowana formacja posiada strukturę poziomą, swego rodzaju sieć współpracy równorzędnych jednostek. Brak nadrzędnej komendy. W razie większych problemów powoływany jest wspólny sztab kryzysowy i nic więcej.

Po drugie, rewiry pracy poszczególnych jednostek policji obejmują niewielkie obszary. W sam. raz dla pieszych patroli. Policjanci mogą więc poznać ludzi i reagować adekwatnie do skali zagrożeń. Policjanci z pieszych patroli są też mniej skłonni do nieuzasadnionego stosowania przemocy.

Po trzecie, policjant pracuje w tym samym rejonie, w którym mieszka. Tym sposobem człowiek ten osobiście doświadcza rezultatów swej pracy. Współczesny policjant jest silny potęgą machiny państwowej. Policjant lokalny jest silny własnymi umiejętnościami i po- parciem okolicznej ludności.

Podobne zadania spełnia lensman, czyli ktoś w rodzaju szeryfa, w położonych na dalekiej prowincji wioskach w Norwegii. Jego praca polega na ściganiu sprawców przestępstw i polubownym załatwianiu problemów, bez pisania protokołów i angażowania w to instytucji państwa. Wydaje państwu wy- łącznie sprawców najcięższych przestępstw, z którymi nie mogą sobie poradzić miejscowi.

PIECHOTĄ BLIŻEJ DO PRZESTĘPCY

Wzajemne reakcje funkcjonariuszy i obywateli podczas interwencji policyjnych w Chicago badał David Bayley z Uniwersytetu Stanu Nowy Jork w Albany.

Okazało się, że mieszkańcy dzielnicy Kenwood - Hyde Park za najlepszych uznali tych policjantów, którzy mieli stały przydział do pieszych patroli. Policjanci potrafili bowiem lepiej ocenić kto jest realnym zagrożeniem dla mieszkańców, traktowali też ludzi z większą dozą zaufania i mniejszą obawą niż policjanci, którzy przyjeżdżali tylko na wezwania telefoniczne. Gdy policjanci wysiadali z radiowozu byli zwykle wystraszeni, zaczepiali ludzi na podstawie błędnych przesłanek. Stwierdzono, że u samych policjantów w konsekwencji pojawia się .mentalność oblężonego". Nie mają innych relacji z obywatelami, oprócz tych podczas interwencji. Stają się cyniczni lub zaczynają wierzyć, że są samotnymi wojownikami broniącymi ładu i porządku. W rezultacie coraz częściej stosują zastraszenia, groźby i prze- moc wobec przypadkowych osób.

Zawiodła również sama strategia szybkiej reakcji "policji na telefon". W połowie lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku przeprowadzono eksperyment badający efektywność policji w Kansas City. Wyniki były zaskakujące. Błyskawiczna reakcja wezwanej telefonicznie policji dawała efekt w postaci zatrzymania zaledwie 3 procent sprawców najpoważniejszych przestępstw. Przyczyną było zachowanie większości świadków i ofiar przestępstw. Często ludzie ci byli w stanie szoku i wykręcali numer 997 dopiero po upływie 20 a nawet 40 mi- nut. Wiadomo, że około połowy poważnych przestępstw nie jest w ogóle zgłaszanych. Stwierdzono, iż nawet natychmiastowe wezwanie policji tuż po przestępstwie zwiększa ilość zatrzymanych sprawców tylko do 7 procent. Podobne wyniki uzyskano podczas badań w innych miastach (na podstawie: Georg L. Kelling, Catherine M. Coles, Wybite szyby, Media Rodzina 2000). Policjanci, którzy oglądają świat zza szyby radiowozu mogą być przydatni w pościgach za sprawcami napadów na banki, ale nie chronią zbyt dobrze zwykłych ludzi.

KWESTIA KASY I PAŃSTWA

Należy jeszcze odpowiedzieć, skąd uzyskać środki na opisane wyżej struktury. Możliwe są mniej lub bardziej anarchistyczne rozstrzygnięcia. Powiedzmy, że likwidacji ulega Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Fundusze przeznaczane dotychczas na działalność ministerstwa i policji, przestają podlegać centralnemu sterowaniu, chociaż zostają zachowane. Pieniądze z budżetu państwa dzielone są od tej pory proporcjonalnie do liczby mieszkańców danej miejscowości i gminy, a następnie kierowane na potrzeby policji lokalnej. W opcji anarchistycznej przestaje istnieć budżet państwa i wszelkie jego agendy. Policja lokalna i pozostałe służby finansowane są z budżetu lokalnego, czyli podatków i opłat uchwalonych w głosowaniu powszechnym przez mieszkańców autonomicznej gminy czy regionu. Zamiast podatków lokalnych może obowiązywać składka członkowska. Mieszkaniec danej gminy nabywa praw i przywilejów obywatelskich wraz z uiszczeniem składki na działalność samorządu. Każde miasto i gmina sta- je się swego rodzaju stowarzyszeniem. Ten, kto nie chce płacić składki, płaci za korzystanie z infrastruktury gminy (np. drogi) i usług służb publicznych (policja, straż pożarna, pogotowie, sądy, żłobki, szkoły, itd.). Prawdopodobnie, możliwe są również inne rozwiązania. Wyboru dokonają sami mieszkańcy.

Reasumując: złotym środkiem okaże się prawdopodobnie współistnienie policji lokalnej ze strażą obywatelską, angażowaną w razie potrzeby. Uzupełnieniem tej struktury powinna być niewielka grupa interwencyjna operująca w granicach miasta lub gminy: Będzie stanowić dodatkowe zabezpieczenie praw ofiar przestępstwa. To na wypadek, gdyby społeczność lokalna i jej służby okazały się nietolerancyjne dla przejawów inności lub obojętne na określone rodzaje przestępstw. Grupa będzie wchodzić do akcji na wezwanie poszkodowane- go czy świadka, jeśli zawiodą: straż obywatelska i policja lokalna.

W przeciwieństwie do policji państwowej, oddalonej od obywateli specjalnymi uprawnieniami i lojalnością wobec centrali, proponowane służby porządkowe mogą być dowolnie modyfikowane stosownie do bieżącej sytuacji, a użycie ich przeciw społeczeństwu w celu rozpędzania demonstracji czy rozbicia strajku jest praktycznie niewykonalne.

Rafał Górski "Mać Pariadka" #1/2005 (90)

ABC DEZAKTYWACJI KAMER CCTV



Tłumaczenie z: http://athens.indymedia.org/front.php3?lang=en&article_id=230766



PO CO NISZCZYĆ KAMERY CCTV?



1.1) Po co niszczyć kamery cctv?



Zaufaj intuicji, lecz jeżeli potrzebujesz intelektualnego usprawiedliwienia, to:



„Wzrok kamer nie pada równo na wszystkich użytkowników ulicy, lecz na tych, którzy są stereotypowo postrzegani jako odbiegający od normy, lub tych, którzy przez wzgląd na zachowanie lub wygląd są wytypowani przez operatorów jako niebezpieczni. W ten sposób młodzież, szczególnie ta społecznie i ekonomicznie zmarginalizowana, może podlegać jeszcze większemu oficjalnemu napiętnowaniu, i zamiast przyczyniać się do społecznej sprawiedliwości poprzez redukcję wiktymizacji, CCTV staje się bardziej narzędziem niesprawiedliwości poprzez wzmocnienie wyróżniającej i dyskryminującej polityki policyjnej.”



„instrument społecznej kontroli i produkcji dyscypliny; produkcja „wyczekującego konformizmu”; pewność gwałtownej dyslokacji obserwowanych wykroczeń oraz; zbieranie zindywidualizowanych akt monitorowanej populacji.”



„Nieprzejednane oko: inwigilacja CCTV w przestrzeni publicznej”

Dr. Clive Morris i Gary Armstrong z Centrum Kryminologii i Sprawiedliwość Karnej na Hull University, UK.



„Byliśmy w stanie pokazać, że CCTV nie redukuje przestępstw i nie redukuje strachu przed przestępstwem. Jeżeli cokolwiek wzmaga, to nieznaczny wzrost niepokoju.”



Prof. Jason Ditton, Sheffield University.



RODZAJE KAMER CCTV



2.1) Fałszywe kamery



Powinny być niszczone i usuwane, jako że, wciąż wywołują paranoje i strach przez karą. Posiadają obudowę prawdziwej kamery, więc wyglądają dość realistycznie.



2.2) Ukryte kamery.



Są również użyteczne jako wsparcie na obiektach, gdzie zasadniczy sprzęt CCTV jest bardziej tradycyjny, tzn. standardowe kamery. W takim przypadku ukryte kamery mogą operować jako wsparcie gdy główny sprzęt zostanie uszkodzony przez intruza. Używane najczęściej tymczasowo.



2.3) Kamery zamontowane na ścianach.



Zazwyczaj zamontowane poza zasięgiem jednego człowieka, lecz dostępne dla dwóch współpracujących ludzi.

Najczęściej chronią własność prywatną, lecz często również monitorują przestań publiczną.



2.4) Kamery zamontowane na dachach.



Zazwyczaj policyjne kamery ruchu ulicznego, lecz czasem w prywatnych lub dużych biurach lub instytucjach.



2.5) Kamery zamontowane na słupach ulicznych.



W okolicach centrów handlowych, lub do nadzoru ruchu ulicznego.



METODY ATAKU.



3.1) Torba foliowa.



Torba foliowa wypełniona klejem działa całkiem nieźle.

Tania i prawie tak samo efektywne jak inne krótkotrwałe techniki. Używaj biodegradalnych toreb, które są cieńsze. Czasami kamera mająca iść do naprawy również jest foliowana, tak więc wizualnie jest to niejednoznaczne. Ofoliowując kamerę, istnieje duża szansa, że sięgniesz ją bez problemu. Nie zawahaj się rozbić szybki, obiektywu i innych części. Nie foliuj jej później, ludzie muszą widzieć zniszczone urządzenie.



W sposób wyraźny widać jej uszkodzenie.



3.2) Taśma i naklejka.



Umieść taśmę bądź naklejkę na obiektywie. Dobry trening



W sposób wyraźny widać jej uszkodzenie.



3.3) Pistolet z farbą.



Użyj zabawkowego pistoletu na wodę i farby. Szybka, zabawna i prosta metoda – szczególnie rekomendowana. Łatwa do dezaktywowania wielu kamer w krótkim czasie. Podczas godzinnej akcji można zaliczyć ok. 10 kamer. Miej ze sobą zapas farby w plastikowych pojemnikach. Przefiltruj farbę, by usunąć grudki blokujące pistolet. Zaatakuj wpierw obiektyw, później całą kamerę i jej okolice. W sposób wyraźny widać jej uszkodzenie, dodatkowo zwraca na siebie uwagę. Kamery są szybko czyszczone, więc jest to efektywne tylko na krótki czas.



Bądź przygotowany na ubrudzenie: weź niepotrzebne ubrania.



Nie zaleca się wspinania.



3.4) Wskaźnik laserowy.



Wskaźniki o dość sporej mocy, można dostać po niewielkiej cenie. Wskaźniki laserowe o mocy <5mwatt>

By mieć pewność potrzebny jest wskaźnik o większej mocy. Istnieje ryzyko uszkodzenia oczu z odbicia z szybki kamery. Również bardzo trudno utrzymać punkt precyzyjnie w jednym miejscu. Żadnych widocznych znaków uszkodzenia kamery.



Nie polecamy tej metody.



3.5) Przecinanie kabli.



Kable można łatwo przeciąć ostrą siekierką lub przecinakiem. Upewnij się czy narzędzie nie przewodzi prądu, by uniknąć porażenia. Przypadkowe spojrzenie na zwisające kable ujawni że kamera nie działa. Wymaga całkowitej, kosztownej zmiany okablowania.



Satysfakcjonujące iskry podczas przecinania kabli.



3.6) Cegłówka.



Wejdź na dach budynku na którym znajduje się kamera i zrzuć na nią jakiś ciężki przedmiot np. cegłę. Znajdź odpowiednie miejsce na celny rzut, rzucając wpierw mniejsze kamienie.

Kamera zostanie kompletnie zniszczona z towarzyszącym deszczem iskier. Wejście na wysoki budynek z cegłami wymaga sporej sprawności fizycznej. Zwracaj szczególną uwagę na bezpieczeństwo ludzi na dole.



To naprawdę hardkorowa metoda.



TRENING.



Trening jest kluczowy nie tylko dla sprawności fizycznej, lecz również dla rozwijania technik i co ważniejsze, dla bycia przygotowanym na nieprzewidziane zdarzenia.



4.1) Wspólna praca.



(Po)znaj swojego partnera bardzo dobrze. Musisz znać ograniczenia i zdolności swojego partnera. Musicie wiedzieć jak bardzo ufacie sobie.



4.2) Sprawność fizyczna.



Sprawności fizycznej nigdy za wiele. Urozmaicaj swoje ćwiczenia,

Zacznij od czegoś łatwego, jak naklejki.



4.3) Znajomość terenu.



Znaj każdą część rejonu na którym będziesz operował. Eksploruj w dzień i w nocy. Wspinaj się na każde drzewo, budynek. Poznaj każdą ścieżkę, krzak, tunel. Wspinaj się na ściany, płoty. Nie używaj chodników i ulic (jedynie przechodź jej w poprzek we właściwym kierunku).



Od redakcji: jak się domyślasz, nie popieramy działań niezgodnych z prawem. Jeżeli jednak twoje poglądy na ten temat są odmienne, warto zapoznać się z tym.

Więzienia przyszłości?

(fragment książki włoskiego anarchisty M. Bonanno, oskarżonego w "procesie Mariniego", w której opowiada on, o roli więzień w niedalekiej przyszłości na podstawie obserwacji obecnej sytuacji)



"
(...)Kapitał odda ostatnie słowo białym fartuchom. Więzienia nie wystarczą na długo. Fortece przeszłości, które przetrwają jedynie w fantazjach kilku wyegzaltowanych, starych reakcjonistów znikną razem z ideologią opartą na społecznej ortopedii. Nie będzie już dłużej skazanych. Kryminalizacja, jaką tworzy kapitał, zostanie zracjonalizowana; będzie odbywała się poprzez szpitale dla obłąkanych.



Kiedy rzeczywistość jest spektakularna, brak podporządkowania się spektaklowi oznacza bycie poza rzeczywistością. Każdy, kto odmawia podporządkowania się kodowi dóbr materialnych, jest szalony. Odmowa zginania się przed bogiem konsumpcji będzie kończyć się wysyłaniem takich jednostek do przytułków dla chorych psychicznie.



Tam leczenie będzie radykalne. Żadnych więcej tortur w stylu inkwizycji czy też krwi- takie rzeczy niepokoją opinię publiczną. Powodują, że praworządni reagują, dają grunt pod usprawiedliwienia i żądania oraz zakłócają harmonię spektaklu. Całkowita anihilacja osobowości, uznana za jedyne radykalne lekarstwo dla chorych umysłów, nikogo nie denerwuje. Tak długo, jak człowiek na ulicy czuje, iż jest otoczony przez niezakłóconą atmosferę kapitalistycznego spektaklu, będzie się czuć bezpieczny przed groźbą zamknięcia się za nim drzwi przytułku dla umysłowo chorych. Świat szaleństwa będzie mu się wydawać obecny gdzie indziej, pomimo że zawsze jest jakiś przytułek obok każdej fabryki, naprzeciw każdej szkoły, za każdym fragmentem ziemi, w środku każdego osiedla mieszkaniowego.



Kapitał programuje kod interpretacji do rozpowszechniania na masową skalę. Na podstawie tego kodu opinia publiczna przyzwyczai się do patrzenia na tych, którzy atakują porządek świata władców, to znaczy na rewolucjonistów, jako praktycznie szalonych. Stąd chęć umieszczenia ich w szpitalach dla umysłowo chorych. Więzienia racjonalizują się według niemieckiego modelu. Najpierw zmieniają się w specjalne więzienia dla rewolucjonistów, potem w modelowe więzienia, potem w prawdziwe łagry manipulacji umysłem, aby na koniec stać się szpitalami dla wariatów. W naszym krytycznym sprzeciwie musimy uważać, aby nie otworzyć drogi dla cywilnych sług w białych fartuchach (...)



Kiedy mówimy, że nie czas jest na zbrojny atak przeciw państw, otwieramy drzwi szpitali dla umysłowo chorych naszym towarzyszom, którzy takie ataki podejmują; kiedy mówimy, że nie nastał jeszcze czas na rewolucję, zaciskamy zapięcia kaftana bezpieczeństwa; kiedy mówimy, że takie akcje są prowokacją, sami zakładamy białe fartuchy torturujących."

Dać skazanym szansę

Gazeta.pl Wyborcza Opinie

Dać skazanym szansę

Z Michaelem Hennesseyem, szeryfem San Francisco rozmawia WiktorOsiatyński
(02-12-01 18:40)

Zajawka : Chciałbym, aby człowiek wychodził z więzienia z nadzieją, że
będzie mógł powrócić do społeczeństwa. Że dostanie jakąś pracę zamiast
beznadziei, z której często wyrasta decyzja, by nie liczyć się z niczym ani z nikim - mówi Michael Hennessey, szeryf San Francisco, w rozmowie z Wiktorem
Osiatyńskim Wiktor Osiatyński: Jest Pan zwolennikiem stosowania alternatywnych kar zamiast więzienia, organizatorem różnorodnych programów edukacyjnych terapeutycznych terapeutycznych w aresztach i więzieniach hrabstwa San Francisco.

Dlaczego Pan to robi?

Michael Hennessey: By zmniejszyć liczbę przestępstw.

Jednak większość szeryfów w Ameryce oraz ministrów sprawiedliwości w
innych krajach próbuje zapobiegać przestępczości, starając się po prostu
zamknąć więcej ludzi na więcej czasu w większej ilości więzień.

- Nie wierzę, aby to dawało rezultaty, bo wcześniej czy później ci
ludzie wyjdą z więzień. Wielką liczbę przestępstw popełniają ludzie, którzy
dopiero co wyszli z więzień, w tym także ci na warunkowym zwolnieniu. Dzieje
się tak, bo nie mają niemal żadnych szans na wolności. Większość więzień
to brutalne środowiska, gdzie nawet sprawcy przestępstw bez użycia
przemocy muszą nauczyć się być gotowym do bójki w samoobronie. Gdy wracają na wolność, najlepiej radzą sobie z innymi ludźmi, walcząc z nimi.
Trudno się zatem dziwić, że nawet gdy wejdą w drobny konflikt, kończy się to
wyrządzeniem komuś krzywdy.

A czy nie jest tak, że niektórzy ludzie są gwałtowni i na zawsze
takimi pozostaną?

- Niektórzy ludzie rzeczywiście są gwałtowni i będą mordować, jeśli ich się nie odizoluje. Jednak to można ocenić na podstawie dobrej znajomości
człowieka, a nie rodzaju popełnionego przez niego przestępstwa. Wiele
gwałtownych przestępstw ma swoje źródła w środowisku, a nie w
charakterze osoby. Jedną z najbardziej tragicznych postaci w najnowszej historii Ameryki był Jack Abbott. W trakcie pobytu w więzieniu okazało się, że jest bardzo utalentowanym pisarzem. Po przeczytaniu jego książki "Dolina bestii" słynny pisarz Norman Mailer roztoczył nad nim opiekę i poręczył za przedterminowe zwolnienie Abbotta. Sąd usłuchał Mailera i Abbott wyszedł na wolność.

I kilka dni później w restauracji zadźgał nożem kelnera, który
zwrócił mu uwagę, by wyszedł z papierosem na zewnątrz. Stało się to klasycznym argumentem dla zwolenników zaostrzenia kar: żadnych przedterminowych zwolnień, ułaskawień, mniej kar w zawieszeniu.

- To prawda. Kiedy jednak dokładniej przyjrzeć się sprawie, można
nabrać wątpliwości. Gdy kelner mówi Abbottowi, by wyszedł z papierosem, ten
myśli, że kelner wywołuje go do bójki, bo w więziennej podkulturze to właśnie oznacza zaproszenie do wyjścia. A w więzieniu, gdy szykuje się bójka, nikt nie czeka, by oddać cios, bo można nie przeżyć pierwszego. Tak myśląc, Abbott wziął ze stołu nóż i gdy kelner się odwrócił, zadał śmiertelny cios. "A co miałem zrobić - mówił. - Tylko tak można przetrwać w tym świecie". Wciąż zbyt wielu więźniów myśli podobnie, ucząc się w więzieniach zasady, że przetrwają najbardziej agresywni.

Pan chce, aby więzienia były inne?

- Tak. Chciałbym, aby człowiek wychodził z więzienia z nadzieją, że
będzie mógł wrócić do społeczeństwa. Że dostanie jakąś pracę zamiast
beznadziei, z której często wyrasta decyzja, by nie liczyć się z niczym ani z nikim.

Czy wyborcy nie mówią Panu, by przestępców zamykać na zawsze, a klucze
wyrzucać do rzeki?

- Już nie. Jednak na początku mówili.

Co Pan im odpowiadał? Pytam, bo w Polsce wiele osób tak właśnie myśli.

- Sądzę, że także w Polsce próbuje się zapewnić wszystkim ludziom
pewne minimum wykształcenia. A jeśli jakiś młody człowiek przerywa naukę, a
później chce to nadrobić, to chyba może skorzystać ze szkół dla
dorosłych?

To możliwe, chociaż niezbyt łatwe.

- Podobnie jak u nas. Ale są środki publiczne na edukację dla
dorosłych. Wykorzystujemy więc część tych środków na naukę w więzieniach. W
niektórych społecznościach istnieją specjalne usługi edukacyjne dla mieszkańców, staramy się więc objąć nimi także więźniów. Bo przecież mimo
uwięzienia nadal pozostają oni członkami społeczności, do której kiedyś wrócą.

O więźniów powinniśmy się troszczyć we własnym interesie. Większość z
nich nie jest pasywna; oni nie trafili do więzień za to, że spokojnie
spali na ulicy. To ludzie aktywni, którzy w więzieniu stają się jeszcze
bardziej agresywni. Po odbyciu kary do społeczeństwa wracają tysiące osób bez środków do życia. A ponieważ nie są pasywni, nie będą siedzieć i czekać, aż umrą. ¦rodki do życia zdobędą siłą, jeżeli nie uzyskają ich w inny sposób. Zapewniając edukację w więzieniu, dajemy im inne niż przemoc
narzędzia, by radzili sobie w życiu, a więc zniechęcamy ich do popełniania
przestępstw.

Czy to daje efekty?

- Badania wykazują, że absolwenci naszych programów trafiają ponownie
do więzień bez porównania rzadziej niż inni więźniowie. Mamy już wyniki
programów leczenia alkoholizmu i narkomanii w więzieniu dla kobiet,
upraw organicznych oraz oduczania przemocy. Wygląda na to, że wszystkie są
skuteczne.

Dzięki czemu?

- Najważniejsze było zapewnienie wiarygodności terapeutów. Dawno
przekonałem się, że wiarygodność jest konieczna, aby nawiązać więź z ludźmi,
którym chcemy pomóc zmienić się. Jeśli doskonale wyszkolona terapeutka z
wyższych sfer przyjedzie luksusowym samochodem do getta, by tam pracować z
niezamężną matką, to żadne kwalifikacje ani zdolności nie pomogą. Młoda
dziewczyna pomyśli: "Ta kobieta powie mi, że ona nie musi żyć tak jak ja".
Zupełnie co innego, jeśli przyjdzie do niej inna matka nieślubnego dziecka i
powie: "Oto jak ja zmieniłam swoje życie. Musiałam to i to zrobić. To nie było łatwe, ale pomogę ci przez to przejść". Ona jest bez porównania bardziej wiarygodna, a jej przykład może stać się dla tej drugiej inspiracją.
Podobnie dla przestępców najbardziej wiarygodni są byli przestępcy.
Przez sam fakt, że są na wolności, pracują i nie wracają do przestępczości,
mogą stanowić model do naśladowania.

Pan uzyskał sławę jako szeryf, który daje pracę byłym kryminalistom.
Czy łatwo było przekonać do tego pomysłu policję, prokuratorów, sędziów i
strażników więziennych?

- To było najtrudniejsze. Stróże prawa uważają, że najlepiej jest
trzymać się z dala od przestępców. I chociaż więzienia i areszty są
przeznaczone dla przestępców, personel nie chce wpuszczać tam byłych więźniów. Obawiają się, że mogą oni szmuglować do więzień narkotyki i popełniać inne przestępstwa.

A czy tak nie jest?

- Nie. Możemy przecież ludzi prześwietlać, czy niczego nie wnoszą.
Pracujemy z wytypowanymi przez nas osobami przez jakiś czas po wyjściu z
więzienia albo czekamy rok lub dłużej, aż przekonają nas, że potrafią uczciwie pracować. U mnie pracuje wielu byłych przestępców i większość okazała się bardzo dobrymi pracownikami. Wśród zatrudnionych, którzy nigdy nie popełnili przestępstw, też zdarzają się źli pracownicy. Trafiali mi się nawet terapeuci, którzy szmuglowali do więzienia narkotyki. A nigdy nie
zrobił tego żaden były przestępca. Oni się tego boją, bo z własnego
doświadczenia wiedzą, czym to się kończy.

Powinienem mieć wystarczającą odwagę i podejmować ryzyko, by robić
to, co uważam za słuszne, czyli zapewniać wiarygodnych dla więźniów
terapeutów.

Jak Pan zdołał przekonać swoich zwierzchników do tego ryzyka?

- Jestem szeryfem od 21 lat. I wcale nie zacząłem od razu wszystkich
programów, jakie dziś prowadzimy. Budowaliśmy je krok po kroku, od
jednego udanego przedsięwzięcia do kolejnego. W ten sposób sami uzyskaliśmy
wiarygodność u tych, od których zależy nasz budżet - od rady miasta,
władz miejskich i powiatowych. Widząc, że nasze programy są skuteczne i
przynoszą korzyść nie tylko więźniom, lecz społeczeństwu, okazywali mi coraz
większe poparcie i przyznawali więcej pieniędzy.

Jak inni mogą zyskać taką wiarygodność?

- Stopniowo. Najpierw zatrudniałem ludzi, którzy potrafili przeszkolić
personel więzienny, aby razem z nim zmieniać tradycyjne sposoby
działania. Chcąc wprowadzać zmiany, lepiej zaczynać od programów, które rokują szansę powodzenia.

Dobrze zacząć od więźniów o niskim stopniu ryzyka - wtedy część
strażników mogą zastąpić terapeuci. Gdy program działa dobrze, można zacząć
włączać, też stopniowo, więźniów o większym ryzyku, a w końcu - jeszcze
trudniejszych. Ale w więzieniach o najostrzejszym rygorze, gdzie wielu
więźniów odsiaduje wyroki za morderstwa, długo nie było żadnych
programów. Skoro ci ludzie nie wyjdą szybko na wolność, wolę zaczynać pracę z takimi, którzy niedługo wyjdą. Ostatnio w oparciu o dotychczasowe
doświadczenia rozpoczęliśmy kilkanaście programów w więzieniach o najostrzejszym rygorze.

Wyborcy tak Pana popierają, że ostatnio nie miał Pan nawet
kontrkandydatów. W jaki sposób przekonał Pan ich do swoich programów, zwłaszcza że większość szeryfów w USA jest wybierana dzięki hasłom o konieczności surowego i bezwzględnego przywracania prawa i porządku?

- Staramy się wyedukować ludzi tak, by dostrzegali zalety naszych
działań oraz wady trzymania ludzi w więzieniach bez żadnych programów. Gdy
chcę wytłumaczyć mieszkańcom San Francisco naszą działalność, często podaję
przykład: w końcu lat 70. Fidel Castro wypuścił kilkuset chorych z
zakładów psychiatrycznych i pozwolił im wyemigrować do USA. Gdy to wyszło na
jaw, Amerykanie wpadli w panikę - Kongres zarządził przesłuchania,
prezydent Carter zajął się sprawą, wszyscy wystraszyli się przysłanych z Kuby umysłowo chorych, kryminalistów i morderców. Okazało się, że pośród nowo przybyłych znajdowało się około 350 przestępców. To wystarczyło, by poruszyć cały kraj. A przecież w samej Kalifornii stanowe więzienia opuszcza codziennie ośmiuset więźniów i nikt nie panikuje, dlatego że jest to czymś zwykłym więźniów akceptowanym. Łapiemy przestępcę i skazujemy go. To ludzi zadowala. Później jednak nikt nie mówi: "Dzisiaj wypuściliśmy z więzień ośmiuset drapieżników". Dlatego tak ważne jest, by stale uświadamiać
społeczeństwu ograniczenia wymiaru sprawiedliwości oraz więzień. A największym ograniczeniem jest to, że ludzie wychodzą z więzień przeważnie
jeszcze gorsi niż wtedy, gdy zostali tam zamknięci.

Pan próbuje przezwyciężyć te ograniczenia, stosując kary zastępcze.
Czy są one skuteczne?

- Większość takich programów powstała z konieczności, bo nasze
więzienia były przepełnione, a takimi nie tylko trudniej zarządzać, są one
oczywiście bardziej niebezpieczne. Więc chcieliśmy, aby choć część więźniów
mogła wyjść na wolność. Nasze prawo pozwala szeryfom na umieszczanie skazanych w programach zastępczych zamiast w więzieniu, naturalnie przy zachowaniu określonych wymogów. Inne przepisy - uchwalone w połowie lat 80. - pozwalają więźniom odpracować część kary. Na tej podstawie stworzyliśmy programy zastępcze, które stały się popularne. 80-90 osób, które powinny być w więzieniu, stawia się każdego ranka do pracy przy zamalowywaniu
graffiti i zamiataniu ulic. Na dodatek, prawo pozwala pobierać od nich opłaty, jeśli mają na to środki. Toteż społeczeństwo ma z tego pożytek w postaci czystszego miasta. Uczymy skazanych pracować i odpłacać społeczeństwu za popełnione przestępstwa, a jednocześnie robimy to taniej, niż gdybyśmy trzymali ich w więzieniu.

Trzymacie też skazanych w domach, zakładając im elektroniczne
bransolety, które informują o każdym ich ruchu.

- Tak, mamy 60 do 80 osób żyjących w odosobnieniu we własnych domach.
Pamiętamy jednak, że nie każdy się do tego nadaje.
Nawet w tolerancyjnym San Francisco wielu ludzi to oburzało.

- To prawda. Na początku ludzie myśleli, że trzymanie skazanych w ich
domach jest zbyt łagodne. Myślę, że to kwestia zbiorowego ego, które pcha
nas, żeby nie tylko ukarać skazanego, ale na dodatek ukarać go boleśnie. Jednak przecież możemy karać ludzi w sposób, który lepiej uwzględnia potrzeby sprawcy, jego lub jej rodziny, a także całej społeczności.

Czy to w ogóle jest kara?

- Zróbmy eksperyment. Przez miesiąc zmuszę pana do pozostawania w
domu. Zostawię panu nawet telefon, będą mogli pana odwiedzać znajomi,
będzie mógł pan zamawiać jedzenie w sklepie lub w restauracji, słowem, będzie pan miał wszystkie wygody. Zobaczy pan, że po miesiącu zacznie pan szaleć. A co dopiero, gdyby to było 90 dni lub rok. Z pewnością byłaby to dla pana kara, mimo że łagodniejsza niż więzienie. Od tych, którzy mają pieniądze, też pobieramy opłaty. Ale przecież ta kara nie sprowadza się do samego siedzenia w domu. Nakładamy na nich obowiązki, jak np. leczenie alkoholizmu, narkomanii. Gdy właściwie dobieramy ludzi do takiej kary, chroni ona również społeczeństwo.

Na jakiej podstawie kierujecie jednych do robót publicznych, innych do
aresztu domowego, a jeszcze innych do więzień?

- Więzienia często pozbawiają ludzi szacunku dla władzy, bo bywają
niezwykle autorytarne, a ze względu na trudność kontroli i arbitralność władzy obowiązujące w nich reguły są niekiedy zupełnie dowolnie egzekwowane
wobec jednych więźniów i uchylane wobec innych.

Toteż opuszczając więzienia, ludzie mają niechęć do władzy, do
stróżów prawa i do wszelkich reguł. Na dodatek wychodzą z większym ładunkiem złości i większą skłonnością do przemocy. Dlatego najważniejszym zadaniem
zarządzających więzieniami jest nakłonienie gwałtownych przestępców,
by w czasie kary poddali się terapii. Przecież zdecydowana większość
więźniów powróci do swoich społeczności. Jeszcze lepiej by było, gdyby udało
się nam w ogóle uniknąć zamykania ludzi w więzieniu. Więzienia powinny być
stosowane wyłącznie wobec gwałtownych przestępców, którzy stanowią zagrożenie dla ludzi. Wobec innych więzienie mogłoby pełnić funkcję odstraszania - powinni spędzić tam jakiś czas, by uświadomić sobie, czym jest więzienie i jak dolegliwa może być kara.

Jak długo powinni siedzieć?

- Po miesiącu człowiek już wie, na czym polega więzienie, czy będzie
umiał się dostosować, czy nie. Potem funkcja odstraszająca zanika. Pobyt w
więzieniu dłużej niż miesiąc ma minimalny efekt dodatkowy i w coraz
mniejszym stopniu odstrasza od kolejnych przestępstw.

Czyli ci, którzy po pierwszym szoku nie przystosują się do warunków
więziennych, ulegną dodatkowej brutalizacji. Ci zaś, którzy się
dostosują,
przestaną się bać ponownego uwięzienia, bo doświadczyli już raz władzy
wewnątrz więziennej społeczności.

- Najczęściej tak. To tak jak z karą chłosty stosowaną np. w
Singapurze. Po kilku ciosach bity wie, jakie to bolesne. Kolejne razy jedynie
Zwiększają ból i poczucie krzywdy, ale już niczego nie uczą.

Sądzi Pan, że miesiąc aresztu może być wystarczającą karą?

- Często tak. Zwłaszcza jeśli ją połączyć ze zwolnieniem, którego
warunkiem byłoby skuteczne poddanie się leczeniu z alkoholizmu, narkomanii bądź przemocy. Nasza polityka karna odzwierciedla lęk społeczeństwa. Ale
zbyt często nasze poglądy na temat długości kary są oparte na przesądach,
a nie na faktach. Wciąż jeszcze za mało wiemy, jakie środki kontroli
społecznej są skuteczne. Wiele przykładów sugeruje, że współdziałanie policji i lokalnych społeczności lepiej poprawia poczucie bezpieczeństwa obywateli niż surowe kary.

Czy policja i personel więzienny przychylnie odnoszą się do pańskich
pomysłów?

- Nie. Zazwyczaj mam do czynienia z dużą niechęcią personelu, do
czasu gdy zmienią swoje przekonania.

A kiedy je zmieniają?

- Wtedy, gdy widzą, że coś zwiększa bezpieczeństwo i porządek na
ulicach bądź w więzieniu. Podstawowym warunkiem jest, by stróże prawa – od najwyższych oficerów do zwykłych policjantów - brali udział we
wprowadzaniu nowych programów, bo wtedy rośnie ich poczucie współuczestnictwa,
ujmy i profesjonalizmu. I nie próbują sprzeciwiać się nowościom lub
sabotować je. Tak właśnie było w przypadku najnowszej tendencji w amerykańskim więziennictwie, czyli bezpośredniego nadzoru strażników nad więźniami. Polega to na tym, że więźniowie mieszkają po 20-30 w dużych salach, w których odbywają się również zajęcia edukacyjne i terapie grupowe pod nadzorem strażnika mającego swe biurko wewnątrz pomieszczenia.
Bezpośredni nadzór okazał się bez porównania bezpieczniejszy i tańszy niż
Tradycyjne więzienia, gdzie osadzeni znajdują się w pojedynczych lub
Kilkuosobowych celach, a strażnicy spacerują po korytarzach. Na początku jednak personel sądził, że to zbyt niebezpieczne.

Czy mimo to narzucił Pan ten nowy system?

- Nie, bo to by nie dało rezultatów. Kiedyś podczas konferencji Amerykańskiego Stowarzyszenia Pracowników Więzień usłyszałem, że Bezpośredni nadzór ułatwia zarządzanie więzieniem i poprawia bezpieczeństwo. Przekonało mnie to, że nie mówili tego politycy ani teoretycy, lecz ludzie, którzy sami kierowali więzieniami. Postanowiłem spróbować. Jednak nie we wszystkich więzieniach, którymi Pan zawiaduje, Wprowadzono bezpośredni nadzór. Czy dlatego, że personel nie chciał?

- Personel już wszędzie się do tego przekonał. Ale w starszych
więzieniach nie mamy często fizycznych możliwości jego wprowadzenia. Nie ma tam wielkich sypialń ani dużych sal lekcyjnych.

W polskich więzieniach właśnie zamienia się sale wykładowe na
sypialnie, aby zmniejszyć przepełnienie.

- Sale lekcyjne są konieczne, jeśli chce się prowadzić jakikolwiek
program resocjalizacji. W więzieniu o najostrzejszym rygorze jest tylko jedna taka sala na 12 osób, a w więzieniu jest 500 więźniów. Dlatego w nowszych więzieniach budujemy więcej sal wykładowych i otwartych przestrzeni.

Skąd bierze Pan ludzi do prowadzenia zajęć?

- Na początku korzystaliśmy z wolontariuszy, głównie z rozmaitych grup
religijnych. Nie przychodzili zbawiać więźniów i nie uczyli ich
religii, lecz czytania i pisania. Wielu pochodziło ze wspólnot samopomocowych takich jak Anonimowi Alkoholicy czy Narkomani. Przychodzili do więzień po to, by przygotowywać więźniom kontakty z grupami na wolności, niezbędne po wyjściu z więzienia. Przychodzili przynajmniej od pół roku, nie zagrażali bezpieczeństwu, pozyskali więc zaufanie strażników i więźniów. Toteż zaproponowaliśmy im, aby oprócz udziału w swoich grupach prowadzili także inne rodzaje zajęć, tym razem już za wynagrodzeniem. W ten sposób budowaliśmy nasz nowy personel.

Co by Pan radził, gdybyśmy chcieli stworzyć podobne programy w Polsce?

- Najpierw trzeba przekonać personel, że warto. Może dobrze by było,
gdyby przyjechali do was nasi strażnicy i wychowawcy. Wasi sceptycy mogliby
od nich usłyszeć: "Ja sam kiedyś byłem twardy wobec więźniów i myślałem,
że nie są nic nie warci. Ale przekonałem się, że nowe programy są skuteczne".

Gdyby do San Francisco przyjechał nasz minister sprawiedliwości, to co by Pan mu pokazał?

- Wszystko, co chciałby zobaczyć. Gościłem szefa więziennictwa Republiki
Irlandii. Zaproponowałem, żebyśmy obejrzeli więzienia starego typu i
nowe. A on na to, że chce zobaczyć tylko pomieszczenia i programy w nowych
więzieniach. Kiedy zapytałem, czy nie chciałby ich porównać ze starymi,
odpowiedział: "Nie, dziękuję. Stare to ja mam u siebie".

Michael Hennessey (ur. 1948 r.) prawnik, pracował w Urzędzie Szeryfa,
któremu podlega m.in. policja oraz areszty i więzienia. Stworzył tam
Wydział Porad Prawnych dla Więźniów. W 1979 r. Hennessey został wybrany na
Szeryfa San Francisco; odtąd był niezmiennie wybierany co cztery lata.

Jako szeryf szybko zdobył sławę, zatrudniając w tradycyjnie "białym i
męskim" Urzędzie Szeryfa znaczną liczbę kobiet oraz przedstawicieli
mniejszości rasowych.

Wiktor Osiatyński - prawnik, wykłada na Uniwersytecie
¦rodkowoeuropejskim w
Budapeszcie, w Warszawie i w University of

Chicago. W latach 1985-87 był nauczycielem akademickim w więzieniu dla
kobiet w Kalifornii. W 1989 r. założył komisję edukacji w dziedzinie
alkoholizmu przy Fundacji im. Stefana Batorego, która m.in. dopomogła
we wprowadzeniu terapii dla osób uzależnionych w polskich więzieniach



Od autora:

W Stanach Zjednoczonych słowa "więzienie" i "areszt" mają inne
znaczenie niż
w Polsce. Różnica nie dotyczy charakteru pozbawienia wolności (areszt
tymczasowy do rozprawy) lub wysokości wyroku (w Polsce niektóre niskie
wyroki odsiaduje się w aresztach), lecz tego, w jakiej strukturze
federalnej
znajduje się miejsce odosobnienia. Więzienia są federalne oraz
stanowe. W
powiatach i miastach zaś znajdują się areszty.

W praktyce jurysdykcją federalną i stanową objęte są poważniejsze
przestępstwa, toteż w więzieniu - podobnie jak w Polsce - przebywa się
dłużej niż w areszcie. W celu oddania istoty uwięzienia w niniejszej
rozmowie posługuję się terminem "więzienie" zarówno wtedy, gdy szeryf
Hennessey mówi o areszcie, jak i więzieniu.

Wiktor Osiatyński

Sześć dni kacetu

Sześć dni kacetu

W świecie, w którym ludzie posiadają władzę lub nie, każdy uczy się gardzić własnymi słabościami lub bezradnością innych

Eksperyment Philipa Zimbardo dotyczący sztucznego więzienia do dziś porusza i szokuje. Emocje wywołuje zarówno zastosowana procedura, choć i tak łagodniejsza niż warunki w prawdziwym więzieniu, jak też zachowania uczestników. Mili studenci w ciągu kilku dni przeobrazili się w okrutnych strażników i zniewolonych więźniów. Jak to się stało?


CRAIG HANEY, CURTIS BANKSI, PHILIP ZIMBARDO

Aresztuję się

W pierwszy dzień eksperymentu współpracująca z eksperymentatorami policja z Palo Alto "aresztowała" bez uprzedzenia uczestników doświadczenia w chwili, gdy przebywali w domach. Policjant przedstawiał im zarzut włamania lub napadu z bronią w ręku. Następnie zakuwano ich w kajdanki, rewidowano - często na oczach sąsiadów - i przewożono na posterunek. Tam zdejmowano im odciski palców, zakładano kartoteki. Następnie zawiązywano oczy i przewożono w asyście strażnika oraz eksperymentatora do sztucznego więzienia. Tam więźniowie musieli się rozebrać, poddać odwszeniu (preparat rozpylano dezodorantem w sprayu), a następnie przez chwilę stali nago na dziedzińcu więziennym. Potem wydawano im stroje aresztanckie, robiono zdjęcie policyjne, umieszczano w celach i kazano zachowywać milczenie.

Trzy wyjścia do ubikacji

Gdy wszyscy więźniowie zajęli miejsca w celach, naczelnik powitał ich i przedstawił reguły obowiązujące w więzieniu. Do aresztantów można się było zwracać, używając tylko ich numerów identyfikacyjnych. Każdego dnia podawano im trzy niesmaczne posiłki i pozwalano na trzy nadzorowane wyjścia do ubikacji. Przywilejem było pisanie listów lub czytanie książek przez dwie godziny dziennie. Ustalono dwa terminy odwiedzin. Trzy razy dziennie więźniowie byli wzywani na zbiórkę. Ustawiano ich w szeregu i liczono. Każdego dnia (lub nocą) apele były wydłużane i przeciągały się nawet do kilku godzin.

Co się stało z tymi ludźmi

Obserwowano reakcje więźniów i strażników w sztucznym więzieniu. Wykorzystano nagrania video (zarejestrowano około 12 godzin codziennych zajęć) i nagrania magnetofonowe (nagrano ponad 30 godzin rozmów strażników z więźniami na dziedzińcu więziennym), a także skale ocen i skale różnic indywidualnych.

W zaskakująco krótkim czasie grupa normalnych, zdrowych, amerykańskich studentów przeistoczyła się w strażników więziennych, którzy zdawali się czerpać przyjemność ze znieważania, grożenia, poniżania i traktowania w nieludzki sposób swych rówieśników, którym losowo przydzielono rolę "więźniów". Mimo wyraźnego zakazu stosowania siły fizycznej, często dochodziło do aktów agresji (w szczególności ze strony strażników). Więźniowie - choć mieli całkowitą swobodę wyboru zachowań - stali się bierni i zależni, wystąpiła u nich również depresja, poczucie bezradności oraz obniżenie poczucia własnej wartości. O czym rozmawiali w celach? O sympatiach i zainteresowaniach czy o tym, co będą robić, gdy eksperyment dobiegnie końca? Dane okazały się zaskakujące. Głównym tematem rozmów między więźniami były warunki panujące w więzieniu (aż 90 proc.), czyli jedzenie, kary i przywileje, brutalność strażników itd. Nawet w trakcie prywatnych rozmów więźniowie nie przestawali odgrywać narzuconej im roli. W konsekwencji zaskakująco niewiele wiedzieli o sobie nawzajem, np. o swych przeszłych doświadczeniach lub planach na przyszłość. Oceniając swych towarzyszy, więźniowie w 85 proc. wypowiadali się o nich nieprzychylnie i niepochlebnie, przyjmując wobec nich negatywną postawę, taką jaką mieli strażnicy.

Niepokojąca była łatwość z jaką osoby, u których nie stwierdzono skłonności sadystycznych, zaczęły przejawiać tego typu zachowania oraz częstotliwość, z jaką występowały objawy załamań nerwowych u ludzi, którzy byli wybrani do udziału w eksperymencie ze względu na ich zrównoważenie emocjonalne. Pięciu więźniów zwolnioniono wcześniej z powodu pojawienia się u nich silnych zaburzeń emocjonalnych (napadów płaczu i lęku, wybuchów gniewu i depresji). Patologiczne reakcje pojawiły się już na drugi dzień po rozpoczęciu doświadczenia. Spośród pozostałych więźniów tylko dwóch stwierdziło, że wolą pozostać w więzieniu i nie oddawać pieniędzy, które zarobili podczas eksperymentu w zamian za "warunkowe zwolnienie".

Źle czynią nie tylko źli ludzie

Ze względu na nadspodziewanie silne reakcje osób badanych podjęto decyzję o zakończeniu doświadczenia po sześciu dniach od jego rozpoczęcia i nieprzedłużaniu go o drugi tydzień. Wszyscy więźniowie byli bardzo zadowoleni, gdy ogłoszono wcześniejsze zakończenie eksperymentu. Natomiast wielu strażników wydawało się rozczarowanych taką decyzją. Sprawiali wrażenie, że posiadanie niemal całkowitej kontroli i władzy nad innymi ludźmi daje im dużą satysfakcję. Żaden ze strażników nigdy nie spóźnił się do pracy, kilkakrotnie dobrowolnie zostawali na służbie. Nie uskarżali się na nadgodziny, choć nie otrzymywali za nie zapłaty.

Wyjaśnienie przyczyn tego typu zachowań w prawdziwym zakładzie karnym opierałoby się prawdopodobnie na hipotezie dyspozycyjnej. Brutalnych strażników uznano by za osoby posiadające sadystyczne skłonności i bierno-agresywny typ osobowości, za osoby, które wybrały pracę w więzieniu ze względu na usankcjonowanie zachowań agresywnych. Reakcje więźniów mogłyby być traktowane jako rezultat ich przeszłych doświadczeń jako jednostek gwałtownych i antyspołecznych, psychopatycznych i niezrównoważonych. Patologia tkwiła jednak nie w ludziach, lecz w psychologicznej naturze sytuacji.

Tylko gram rolę

Żadnej z grup nie podano szczegółowych instrukcji dotyczących sposobu odgrywania przydzielonych im ról. W miarę upływu czasu strażnicy coraz częściej używali siły fizycznej, chociaż większość więźniów przestała stawiać opór. Agresja strażników była więc raczej konsekwencją ich wyższej pozycji, podkreślonej ich ubiorem i posiadaniem władzy. Jeden ze strażników (który nie wiedział, że jest obserwowany) we wczesnych godzinach rannych, gdy więźniowie jeszcze spali, przechadzał się po dziedzińcu więziennym, mocno uderzając pałką o dłoń. Inny strażnik przetrzymał niepoprawnego więźnia w karcerze, łamiąc zasady panujące w więzieniu. Następnie próbował ukryć przed eksperymentatorami (których oceniał jako zbyt pobłażliwych) pomysł zatrzymania więźnia w karcerze na całą noc.

Gdy po zakończeniu eksperymentu pytano osoby, które były strażnikami o ich uporczywie poniżające traktowanie aresztantów, przejawiane mimo traumatycznych przeżyć więźniów, większość odpowiadała, że ătylko odgrywali rolęÓ pozbawionego skrupułów strażnika. Żaden nie wątpił w to, że reakcje więźniów były prawdziwe i wiarygodne. Jak stwierdził jeden z nich: "Oni (więźniowie) nie uważali tej sytuacji za eksperyment. To wszystko było dla nich rzeczywiste i dlatego walczyli o zachowanie własnej tożsamości. A my zawsze pokazywaliśmy im wtedy, kto tu rządzi".


Demoralizująca władza

Rola strażnika wiązała się z posiadaniem wysokiej pozycji w więzieniu, poczuciem tożsamości grupowej (identyczne mundury) i możliwością sprawowania niemal całkowitej kontroli nad życiem innych ludzi. Wiele osób w tej grupie podkreślało, że czerpały dużą satysfakcję z posiadanej władzy. "Zachowywanie się w sposób autorytarny może być zabawne. Władza może sprawiać wielką przyjemność" - stwierdził jeden ze strażników. Sprawowanie władzy prowadziło do podniesienia poczucia własnej wartości. Dominacja strażników stopniowo wzrastała w obliczu gróźb lub buntu ze strony więźniów. Najbardziej brutalni z każdej zmiany szybko zaczęli pełnić rolę przywódców danej grupy - wydawali rozkazy i decydowali o wymiarze kar dla więźniów. Brak brutalności i arogancji w zachowaniu strażnika był oznaką jego słabości.

Już po pierwszym dniu eksperymentu niemal wszystkie prawa przysługujące więźniom zostały zdefiniowane przez strażników jako "przywileje", na które więźniowie musieli zasłużyć, posłusznie wykonując polecenia. "Nagrodą" stało się pozwolenie na zjedzenie posiłku, skorzystanie z toalety, odpoczynek, rozmowy, palenie papierosów czy noszenie okularów.

W świecie, w którym ludzie posiadają władzę lub nie, każdy uczy się gardzić własnymi słabościami lub bezradnością innych. Więźniowie także pragną mieć kontrolę nad otoczeniem. Szybko poznają sposoby zdobywania władzy przez donosicielstwo, całkowite podporządkowanie się, wykorzystywanie seksualne innych więźniów lub zakładanie klik.

Co może więzień

Więźniowie z początku odnosili się z niedowierzaniem do całkowitego pogwałcenia ich prywatności. Potem zaczęli się buntować - najpierw używając siły fizycznej, a następnie wykorzystując bardziej wyrafinowane metody, które prowadziły do podziałów i braku zaufania wśród więźniów. Pięć osób próbowało radzić sobie z trudną sytuacją, wykazując oznaki zaburzeń emocjonalnych; był to bierny sposób zwrócenia na siebie uwagi. Inni więźniowie byli całkowicie posłuszni i starali się za wszelką cenę być "dobrymi" aresztantami. Jeden z więźniów stwierdził: "Poniżające traktowanie naprawdę bardzo nas upokorzyło. Dlatego pod koniec eksperymentu wszyscy byliśmy tacy ulegli i posłuszni". Stawali po stronie strażników, przeciwko samotnemu koledze, który w akcie buntu odmawiał spożywania posiłków. Jest prawdopodobne, że niska samoocena więźniów pod koniec doświadczenia była wynikiem ich przekonania, że "zasłużyli" sobie na wrogość.

Kim tu jestem

Poczucie tożsamości jest związane z uznaniem przez innych ludzi naszej wyjątkowości i niepowtarzalności. Kształtuje się na bazie posiadania imienia i nazwiska, indywidualnego wyglądu, ubioru, stylu zachowania oraz całej historii życia. Przebywanie wśród obcych sobie ludzi, którzy nie znają imion i nazwisk towarzyszy (zwracając się do siebie, posługują się numerami identyfikacyjnymi), którzy są identycznie ubrani i nie chcą zwracać na siebie uwagi, bowiem może to pociągnąć nieprzewidywalne konsekwencje - wszystko to doprowadziło do zaburzeń poczucia tożsamości więźniów. Jeden z nich stwierdził: "Wydawało mi się, że tracę poczucie własnej tożsamości, że osoba, która zgłosiła się na ochotnika, aby przebywać w tym więzieniu (ponieważ to zawsze było dla mnie i dalej jest - więzienie, a nie eksperyment), była mi obca, ponieważ w rzeczywistości nie byłem już tą osobą, tylko numerem 416. I to ten numer kierował moim zachowaniem". Wskutek deindywiduacji więźniowie przestają wykazywać inicjatywę i zaczynają tracić wrażliwość emocjonalną oraz zachowują się coraz bardziej ulegle.

Bierny, bo bezradny

Po zakończeniu eksperymentu osoby odgrywające role więźniów wymieniały jako najbardziej negatywne zjawisko w sztucznym więzieniu to, że były zależne od zmiennych i arbitralnych reguł ustalonych przez strażników. Pytanie więźnia mogło równie dobrze wywołać lekceważenie i agresję, jak i sensowną odpowiedź. Brak reakcji na opowiedziany przez strażnika dowcip mógł być równie surowo ukarany jak śmiech. Złamanie zasad panujących w więzieniu przez jednego z więźniów mogło prowadzić do ukarania jego lub jego niewinnych towarzyszy z celi. W miarę jak środowisko stawało się coraz bardziej nieprzewidywalne, więźniowie utracili wszelką inicjatywę. Ich apatia i zobojętnienie były odpowiednikiem zjawiska wyuczonej bezradności, które opisali Seligman i Groves. Tak więc to nie strach przed agresją fizyczną strażników, lecz brak możliwości sprawowania kontroli był Đ w odczuciu więźniów - przyczyną ich bierności i zobojętnienia.

Więźniowie stali się zdani na łaskę lub niełaskę strażników, nawet w przypadku codziennych czynności. Na przykład, aby skorzystać z toalety musieli otrzymać pozwolenie (nie zawsze go udzielano), a następnie zawiązywano im oczy, zakuwano w kajdanki i pod eskortą prowadzono na miejsce. Podobne procedury obowiązywały w przypadku pisania listów, wypicia szklanki wody lub mycia zębów. To uzależnienie wywoływało u więźniów regresję.

Ubranie więźniów przypominało sukienki lub nocne koszule i sprawiało, że wyglądali w nim śmiesznie. Strażnicy o niskim wzroście zmuszali wysokich i silnych aresztantów do błazeńskiego i uległego zachowania. Nakłaniano więźniów, aby ubliżali sobie wzajemnie podczas apeli. Jeden ze strażników stwierdził: "Byłem zmęczony widokiem więźniów ubranych w łachmany, których przykry zapach wypełniał więzienne cele. Obserwowałem, jak szarpią się wzajemnie, ponieważ taki wydaliśmy im rozkaz". Te wszystkie metody miały doprowadzić do zmniejszenia poczucia męskości u aresztantów. Chociaż więźniowie zwykle przewyższali liczebnie grupę strażników (podczas zbiórek było ich dzie-więciu i trzech strażników), nigdy nie spróbowali ich pokonać siłą. Już po zakończeniu eksperymentu więźniowie wyrazili przekonanie, że głównym kryterium doboru osób do dwóch grup była budowa ciała. Uważali, że strażnicy przewyższali ich wzrostem i wagą, podczas gdy w rzeczywistości nie było istotnych różnic między osobami wybranymi do obu ról.

Krótko po zakończeniu eksperymentu miały miejsce masowe zabójstwa w SanQuentin i Attice. Ujawniły one konieczność pilnych reform w więziennictwie, które przywróciłyby godność więźniom i strażnikom, skazanym na jeden z najściślejszych, a zarazem potencjalnie śmiertelnych, kontaktów znanych człowiekowi.

Tłum. Natalia Toczkowska

Pełny tekst artykułu "Dynamika relacji interpersonalnych w warunkach symulowanego więzienia" ukaże się w książce "Konteksty ludzkich zachowań" pod redakcją naukową dr. Jerzego Siuty. Przygotowuje ją do druku Wydawnictwo UJ.

Sprawiedliwość bez państwa

Temida nie jest ślepa

Stawiajmy szubienice i mnóżmy więzienia, a żyć będziemy w bezpiecznym kraju. Tak brzmi recepta prawicy na walkę z przestępczością. Kwestię źródeł przemocy tłumaczy się w tym środowisku upadkiem tradycyjnych wartości i nieśmiałością policji. Czy więc jedyną cechą wyróżniającą złodzieja ze społeczeństwa jest to, że kradnie? 2 mln więźniów w USA plus kara śmierci oraz milion więźniów w Rosji plus tortury (1) - nie odstraszyły jak dotąd przestępców, ale nasi dzielni reformatorzy prawa nie tracą ducha. Pomysły polityków spod znaku Prawa i Pięści wspiera swoim autorytetem rzecznik praw obywatelskich dr Janusz Kochanowski, który wypowiada się z entuzjazmem o budowie nowych więzień, najlepiej prywatnych, zachwala też politykę "zero tolerancji" na wzór tej wdrożonej w Nowym Jorku (2).

Lewica też nie grzeszy nadmiarem oryginalności. Zwykle licytuje się z prawicą w sprawie dofinansowania policji i rozszerzenia jej uprawnień. Zdarza się czasem polityk, który chce uchodzić za obrońcę praw człowieka. Dzieli wtedy propozycje prawne Jarosława Kaczyńskiego przez dwa i otrzymuje humanitarny program walki ze złem. Inny polityk stara się być wrażliwy społecznie, więc wspomina czasem o związkach bezrobocia ze wzrostem przestępczości, lecz na tym już poprzestaje.

Istnieją fakty związane z przestępczością, które niby wszyscy znają, ale mało kto wyciąga z nich praktyczne wnioski. Można je pogrupować w następującym porządku.

Po pierwsze, państwowe sądownictwo lekceważy prawa ofiary przestępstwa. Popełniony czyn przeradza się w konflikt zamknięty w trójkącie: przestępca - prokurator - sędzia. Głos ofiary przestępstwa i jej bliskich dotyczący oczekiwanego zadośćuczynienia nie ma mocy wiążącej dla żadnej ze stron. Państwo anektuje konflikt i przestępstwo, jednocześnie zabierając je osobom zaangażowanym. Jeżeli ktoś wybija innej osobie zęby, to jest tak, jak gdyby wybijał zęby organizacji państwowej.

Po drugie, społeczeństwo finansuje więzienną edukację. Pobyt w więzieniu oznacza podnoszenie swych kryminalnych kwalifikacji połączone z zanikiem umiejętności życia bez stosowania przemocy. Czym innym może być długotrwałe przebywanie w społeczności ludzi nawzajem utwierdzających się w przekonaniu, że agresja i oszustwo stanowią jedyny sposób osiągnięcia czegoś w życiu? Im mniej kontaktów z ludźmi z zewnątrz, tym wyraźniejsze osłabienie czynników, które zniechęcają do recydywy: więzi rodzinnych, przyjaźni, możliwości znalezienia pracy i mieszkania, a także szacunku w swym środowisku. Ponieważ nie można więzić wszystkich w nieskończoność, po zwolnieniu przenoszą oni kryminalny system wartości i przyzwyczajeń do społeczeństwa.

Po trzecie, państwowy wymiar sprawiedliwości inaczej ocenia przestępstwa osób dysponujących władzą, inaczej przestępstwa przeciwko władzy. Powszechne łamanie praw pracowniczych przez pracodawców jest traktowane niezwykle łagodnie w przepisach i praktycznie nieścigane. Na podobną wyrozumiałość nie mogą już liczyć przestępcy z nizin społecznych. Policjant winny nadużycia siły w stosunku do zwykłego obywatela może być pewien pobłażliwości sądu. Co innego obywatel, który podniósł rękę na mundurowego. Liczba i rodzaj ludzi zapełniających więzienia zależy bowiem od przyjętej w państwie ideologii, potrzeb gospodarki i konieczności tuszowania niskiej wykrywalności przestępstw (3). Katalog przestępstw cały czas się powiększa i często zależy od decyzji politycznej panującej władzy, a uznanie, że czyn stanowi przestępstwo, jest przyjętą konwencją i umową.

Po czwarte, biedy i frustracji wywołanej społecznym wykluczeniem nie da się zamknąć za kratami. To zresztą ulubiona metoda politycznych nieudaczników, którym brak pomysłu na rozwiązanie społecznych i gospodarczych problemów. System karny zostaje wykorzystany jako alternatywa systemu opieki społecznej. Do więzień trafia nadwyżka siły roboczej. Więcej krat i pałek oznacza zwykle mniej chleba i pracy. Jedno jest pewne: więcej wyroków więzienia świadczy o bezsilności państwa, które nie potrafi zapewnić swym obywatelom bezpieczeństwa.

Co ciekawe, przedstawiona wyżej krytyka polityki karnej rozwija się w środowisku praktyków prawa, ludzi pracujących z ofiarami przestępstw lub więźniami, a także sędziów. Są w tym gronie ludzie tak różni jak: anarchizujący kryminolodzy (Nils Christie) i księża (Jim Consedine), obok szefa więziennictwa w Kazachstanie (Piotr Posmakow) i osób z Polskiego Centrum Mediacji oraz Polskiego Stowarzyszenia Edukacji Prawnej z Moniką Płatek na czele. Wiele ich dzieli, ale wspólne im jest przekonanie, iż kontynuowanie obecnej strategii prawnej i sądowej zakończy się katastrofą społeczną na niespotykaną skalę. Wszyscy są też zwolennikami sprawiedliwości naprawczej, która od 1989 r. zmienia oblicze prawa w Nowej Zelandii, a w ograniczonym stopniu również w Kanadzie i w Australii. Celem jest stopniowa ewolucja w kierunku stworzenia takiego prawa, które przede wszystkim rozwiązywałoby konflikty, zaś kara i represja byłyby stosowane tylko w przypadku najcięższych przestępstw. To sposób myślenia o prawie stary jak świat, a na pewno starszy od instytucji państwa. Jego podstawę stanowi przekonanie o potrzebie naprawienia wyrządzonego zła, choć często nie poprzestaje się na tym, układając dla przestępcy listę dodatkowych zobowiązań.

Monopol państwa przełamany

Sednem rewolucji w sądownictwie Nowej Zelandii jest przeniesienie uprawnień władczych z państwa na Grupowe Konferencje Rodzinne - GKR. W konferencjach uczestniczą: sprawca, członkowie rodzin pokrzywdzonego i sprawcy, przyjaciele oraz inni, na których przestępstwo wywarło wpływ. Pokrzywdzony uczestniczy, w zależności od swej woli, osobiście lub za pośrednictwem przedstawiciela. Sędziego zastępuje koordynator-mediator.

Ofierze przestępstwa zostaje przywrócona należna rola w procesie. Może teraz w pełni wyrazić swoje uczucia i wpływać na wymiar kary oraz formę i zakres rekompensaty. Wynik procesu jest bardziej adekwatny do skutków przestępstwa i charakteru sprawcy. Opisana procedura pomaga w uświadomieniu przestępcy jego odpowiedzialności za cierpienie, poczucie bezsilności, braku bezpieczeństwa i poniżenia ofiary. Dzięki udziałowi w konferencji bliskich obydwu stron, wstyd przenoszony jest z osoby poszkodowanej na sprawcę. Ważnym momentem są przeprosiny, chociaż nie zawsze zostają przyjęte, i prośba o przebaczenie. Nie wprowadzono sztywnego taryfikatora kar, grzywien, godzin pracy czy innych zadań za określone przestępstwa. Oczywiście zaczyna się od naprawienia tego, co można naprawić. Wyroki są silnie zindywidualizowane, adekwatnie do sytuacji materialnej i rodzinnej sprawcy lub ofiary. Jeżeli sprawca zrealizuje wszystkie zobowiązania wobec poszkodowanego, wyrok skazujący nie zostaje odnotowany w kartotece kryminalnej.

Wprowadzenie sprawiedliwości naprawczej w Nowej Zelandii zaczęto od nieletnich i młodocianych, po tym jak ogłoszono raport o skutkach kary więzienia obserwowanych w kraju. Miarą sukcesu sprawiedliwości naprawczej jest fakt, że na Grupowych Konferencjach Rodzinnych (GKR) osiągnięto porozumienie w 90% przypadków. Sprawcy niektórych poważnych przestępstw są aresztowani. Następnie, po sformułowaniu oskarżenia, w ciągu czternastu dni zostaje zwołana GKR. 95% młodych ludzi przyjmuje wtedy odpowiedzialność za swe czyny.

Sprawy rozpatrywane przez GKR kończą się znacznie szybciej i kosztują budżet kraju mniej niż rozprawy przed zwykłym sądem. W związku z tym jest więcej środków na dodatkową pomoc dla ofiar przestępstw. Obecnie tylko 2% młodocianych przestępców zostaje skazanych na kary pozbawienia wolności. Osoby winne najcięższych zbrodni (morderstwa, gwałty, czyny pedofilskie) stanowią zbyt wielkie zagrożenie dla otoczenia, muszą więc trafiać do więzień.

W Kanadzie wprowadzono natomiast Koła Orzekające dla rozpatrywania przestępstw popełnionych przez Indian w okręgach: Saskatchewan, Ontario, Yukon, Kolumbii Brytyjskiej i Manitobie. Ich celem jest przywrócenie harmonii społecznej zakłóconej przestępstwem. Oskarżeni są tam sądzeni przez ludzi, którzy dobrze znają sprawcę i ofiarę. Sędziowie żyją potem z następstwami swoich wyroków. Stwierdzono osiem-dziesięcioprocentowy spadek recydywy wśród indiańskich oskarżonych, którymi zajmowały się w duchu sprawiedliwości naprawczej Koła Orzekające, a nie sądy państwowe. Coraz częściej mówi się o włączeniu sprawiedliwości naprawczej do sądów dla reszty mieszkańców Kanady.

Powszechnie uznaje się, że społeczeństwo oczekuje surowszych sankcji karnych niż są skłonni orzekać sędziowie w sądach państwowych. Dowiedziono jednak, że ofiary przestępstw i ich krewni, którym udzielono wszechstronnej pomocy materialnej, medycznej i psychologicznej, mają mniejszą potrzebę odwetu (4). Z kolei dobrze przeprowadzona mediacja zwiększa prawdopodobieństwo, że przestępca spłaci wszystkie zobowiązania wobec osoby poszkodowanej.

Niepaństwowe sądy ludowe funkcjonują już w RPA, południowym Meksyku, górskich rejonach Gruzji i w wielu innych miejscach. Upodabnia je do siebie dążenie do pokojowego rozstrzygania konfliktów, różni odmienne pojmowanie norm porządku i prawa.

Kwestia wyboru

Sprawiedliwość naprawcza zmusza nas do przemyślenia następującej kwestii: czy cierpienie ofiary może stać się mniej dojmujące dzięki temu, że sprawca trafi do więzienia, czy też dzięki temu, że będzie coś robił na rzecz ofiary przez dni, miesiące lub lata? Żadna z praktykowanych wcześniej procedur państwowych nie kładła podobnego nacisku na interes pokrzywdzonego oraz naprawę emocjonalnych i materialnych szkód. Opisane wyżej przypadki oznaczają powstawanie pluralizmu prawnego. Sprawiedliwość wypracowana przez ludzi mniej więcej sobie równych zostaje przeciwstawiona sprawiedliwości powiązanej z piramidą władzy. Cały system prawny staje się bardziej elastyczny i podatny na zmiany. Jak zawsze istnieje ryzyko, że pojawią się nadużycia. Ale przynajmniej dowiemy się, która metoda radzenia sobie z przemocą w społeczeństwie jest bardziej odpowiednia.

Właściwie trudno wyobrazić sobie lepszą alternatywę dla prawicowej wizji prawa karnego. Samorządność prawna bliska jest anarchizmowi, lecz wydaje się możliwe przyjęcie jej zasad przez część ugrupowań lewicowych, feministycznych, a co najistotniejsze, przeciętnych obywateli, dla których jest ona zrozumiała. Cennej wskazówki udzielił nam Nils Christie, pisząc: "mechanizmy rozwiązywania konfliktów poprzez swoją organizację będą odzwierciedlały pożądany typ społeczeństwa i pomogą w jego urzeczywistnieniu" (5).

Pamiętajmy o tym, kiedy usłyszymy od jakiegoś polityka o zaletach odstraszania przestępców za pomocą zamordyzmu prawnego i wyposażenia policji w nowe uprawnienia.

Geneza sprawiedliwości niepaństwowej

Był czas, kiedy państwo nie miało monopolu na stanowienie prawa, a ludzie z tego nie byli powodu nadmiernie nieszczęśliwi. Funkcjonowały obok siebie co najmniej trzy tradycje prawne. Prawo zwyczajowe, oparte w dużym stopniu na sztuce mediacji między stronami konfliktu oraz zabiegach ekspiacyjnych. Prawo różnych społeczności - sekt, zakonów, grup zawodowych, bractw, gildii - których członkowie dobrowolnie zaprzysięgali przestrzeganie określonych norm i reguł. Wreszcie istniało prawo państwowe, którego treść i zakres zależne były od mocy i ambicji władcy i w małym stopniu odpowiadały potrzebom poddanych. Wraz z ewolucją władzy państwowej stopniowo ograniczano uprawnienia ludzi do samodzielnego rozstrzygania konfliktów. Tak potoczyła się historia prawa w Europie Środkowo-Wschodniej. Wymóg stosowania zemsty za śmierć czy inną krzywdę współrodowca jeszcze przed nastaniem ingerencji państwowej zastępowano możliwością ugody. Początkowo państwo respektowało ten alternatywny wymiar sprawiedliwości. Po raz pierwszy zapisano to w latach dwudziestych XIII w. w "zwodzie" niemieckiego prawa ziemskiego (6). Odstąpienie od stosowania odwetu przez ród lub państwo nie oznaczało, że winny nie poniesie żadnej odpowiedzialności za swój uczynek. Jeśli obie strony doszły do porozumienia, zawierano umowę kompozytową (pojednawczą), w której określano wymiar stosownego zadośćuczynienia. Wyroki uzupełniano elementami prawa zwyczajowego: nakazem postawienia krzyża pojednania (dziś nazywanego "pokutnymi") lub odbycia pielgrzymki do wyznaczonej miejscowości. Dowodem pobytu w wyznaczonym miejscu mogła być jakaś pamiątka lub potwierdzony notarialnie dokument. W dokumentach Rady Miasta Złotoryi zapisano, że w roku 1494 po uzgodnieniu wspólnej wersji przez nieumyślnych zabójców oraz rodzinę ofiary rada wydała postanowienie "w przyjaźni, nie na gruncie prawa". Nieudana mediacja między stronami mogła doprowadzić do rozpatrzenia sprawy na gruncie prawa miejskiego, co mogło się zakończyć nawet wyrokiem śmierci dla pozwanych. Analogiczne zapisy odnotowujemy na terenach Rzeszy Niemieckiej, Czech, Moraw, Śląska i na Pomorzu. Istnieją też zapisy wyroków pojednawczych, w których przestępcę zobowiązano do wystawienia poczęstunku dla biednych w miejscu, gdzie popełnił przestępstwo. Dodatkowym obciążeniem mógł być obowiązek opłacenia biednym wizyty w łaźni miejskiej. W umowach kompozytowych sprawą pierwszorzędną było zadośćuczynienie materialne i moralne osobie pokrzywdzonej. Zabójcy nakazywano opiekę finansową nad wdową i jej dziećmi aż do osiągnięcia przez nie pełnej samodzielności. Dzięki temu zabójca zyskiwał przebaczenie. Niekiedy rodzina domagała się dodatkowych manifestacji pokory sprawcy. W 1509 r. w Rasdorf obnażony do pasa zabójca musiał leżeć krzyżem na świeżej mogile zabitego. W innej umowie zapisano, że zabójca włoży ręce do grobu bądź będzie trzymał nieboszczyka za dłonie i jego bezpośrednio prosił o przebaczenie. Umowy pojednawcze zostały zakazane w 1532 r., kiedy to cesarz niemiecki Karol V wprowadził nowy kodeks karny, tzw. Constitutio Criminalis Carolina, na mocy którego zabójca stawał przed sądem orzekającym surowszą karę. Zwyczaj nieformalnego sądzenia i zawierania ugody był jednak tak zakorzeniony, że przetrwał jeszcze do XVII w., zanim państwo zaanektowało resztę przestrzeni społecznej.

Z kolei w Rzeczpospolitej Szlacheckiej od XVI w. istniała instytucja jednacza (7). Była to osoba, która cieszyła się zaufaniem i autorytetem wśród najbliższej społeczności. Instytucja ta została powołana z powodu niewydolności sądów państwowych zarówno pod względem długości oczekiwania na rozstrzygnięcie swojej sprawy, jak i możliwości wyegzekwowania zapadłych postanowień. O jednaczu można przeczytać głównie w zapisach pamiętnikarskich, które pokazują, że była to forma bardziej zbliżona do arbitrażu niż do mediacji. Poddanie się wyrokowi jednacza było wzmocnione jego autorytetem i powiązaniami, jakie istniały między członkami najbliższej społeczności. Podobne instytucje funkcjonowały w tym samym czasie w większości miast, będąc uzupełnieniem sądów grodzkich. Sądownictwo polubowne zostało zlikwidowane dekretami władz zaborczych w pierwszych dekadach XIX w.

Zasadność istnienia prawa państwowego już w średniowieczu kwestionowały niektóre kacerskie ruchy religijne: piętnastowieczni taboryci i bracia czescy (8). Bojkot prawa państwowego deklarowali także wyznawcy powstałego w końcu XIX w. odłamu rosyjskiej sekty duchoborców. Byli to wspierani finansowo przez Lwa Tołstoja swobodnicy.

Państwowy system prawa karnego wspierany metafizyczną filozofią i tezami o ułomności natury ludzkiej zakwestionowali w XIX w. anarchiści. Jednym z fundamentów myśli anarchistycznej stało się od tej pory przekonanie, że prawo karne jest przede wszystkim narzędziem czysto politycznym, za pomocą którego utrzymuje się w posłuchu i represjonuje społeczeństwo. Według Proudhona miejsce praw miały zająć umowy między zainteresowanymi, a sędziów zastąpić mieli arbitrzy (9). Bakunin początkowo opowiadał się za wybieraniem sędziów w głosowaniu powszechnym. W późniejszym czasie pisał, że "w społeczeństwie ugruntowanym na równości i solidarności, na wolności i poszanowaniu człowieka autorytet opinii publicznej zastąpi sądownictwo" (10). Ten autorytet miał mieć większą siłę oddziaływania niż kodeksy, klawisze i kaci. Dla Kropotkina wychowanie moralne i praktyka pomocy społecznej były bardziej skuteczne niż represje. Pisał, że więzienia tylko deprawują, a surowość kar nie zmniejsza liczby przestępstw. Kropotkin cenił jednak prawo zwyczajowe (które miało się na krótko odrodzić w Hiszpanii w anarchistycznych kolektywach rolnych w latach 1936-1937). Również Errico Malatesta był przekonany, że liczba przestępców ulega zmianie nie tyle pod wpływem środków karnych, ile pod wpływem warunków ekonomicznych i stanu opinii publicznej (11). Zwyczaje i tradycje cenił wyżej niż kodeksy karne. Konflikty miały być rozwiązywane z pomocą dobrowolnie wybieranych sędziów polubownych. Podobną wizję przekształcenia wymiaru sprawiedliwości prezentowali podczas drugiej wojny światowej polscy anarchosyndykaliści: "Wymiar sprawiedliwości przechodzić będzie stopniowo do organów praworządności rewolucyjnej - od trybunałów chłopsko-robotniczych do sądów stowarzyszeniowo-zawodowych powiązanych z pochodzącymi z wyboru karnymi sądami ludowymi" (12).

Anarchochrześcijanin Lew Tołstoj pod koniec życia toczył dysputy z prawnikami. Na podstawie swojej znajomości rosyjskich więzień przełomu XIX i XX w. doszedł do wniosku, że większość osadzonych trafiło tam za czyny popełnione w okolicznościach wyjątkowych, jak uniesienie, zazdrość, upojenie, karano ich więc za takie czyny, jakie prawie na pewno popełniliby ci, którzy ich sądzili i karali, gdyby znaleźli się w tych samych warunkach. Znaczny procent więźniów mieli też stanowić ludzie, którzy moralnie przewyższają resztę społeczeństwa (sekciarze, przestępcy polityczni, skazani za strajki oraz inne formy buntu). Wśród osadzonych miało nie brakować ludzi, wobec których społeczeństwo było o wiele bardziej winne niż oni wobec społeczeństwa. Zaliczył do tej kategorii ludzi opuszczonych, doprowadzonych do ostateczności nędznymi warunkami życia, ogłupionych uciskiem i pokusami. Uznał, że przestępcy działający w majestacie prawa jako pierwsi powinni być pozbawieni wolności

Na peryferiach nowoczesnego świata przetrwały jednak do dnia dzisiejszego enklawy niepaństwowego wymiaru sprawiedliwości. Zaliczyć do nich należy sądy ludowe sprawowane przez mediatorów w położonych na terytorium Gruzji regionach Górna Swanetia, Chewsuretia, Pszawetia oraz w Czeczenii. Obowiązujące tam prawo zwyczajowe (adatw Czeczenii i adati w Gruzji) cieszy się wśród ludności większym autorytetem niż kodeksy państwowe. Sędziowie są wybierani przez mieszkańców podczas lokalnych uroczystości lub wyznaczani przez starszyznę. Prowadzenie mediacji nie jest wynagradzane pieniężnie. Znajomość norm prawa zwyczajowego jest tam wspólna wszystkim członkom społeczności, stanowi bowiem integralną część procesu wychowania młodzieży. Sądy ludowe w Swanetii starają się prowadzić negocjacje i zapobiegać krwawym zemstom, proponując zadośćuczynienie, pogodzenie stron, ewentualnie wykluczenie przestępcy ze społeczności połączone z konfiskatą majątku na rzecz poszkodowanego i banicją sprawcy. Bywa jednak, że obie strony konfliktu nie chcą kierować sprawy do sądu ludowego i wendeta trwa kilkadziesiąt lat. Należy też pamiętać, że struktury oparte na tradycji czasami traktują kobiety i młodzież jako mniej ważną część społeczności i nie przywiązują wagi do ich zdania podczas dyskusji. Mediatorami mogą być zresztą wyłącznie mężczyźni, którzy ukończyli sześćdziesiąt lat. Szczególnie drastyczne przypadki nierównego traktowania mają miejsce w orzecznictwie sądów ludowych w Wąwozie Pankiskim, na pograniczu gruzińsko-czeczeńskim zamieszkanym głównie przez Kistynów (14). Odnotowano w tym regionie przypadki decyzji sądu ludowego (mechk cheli) o wydaniu kobiety za mąż wbrew jej woli. Wszystko odbywało się w ramach godzenia zwaśnionych rodów, chociaż zwykle wystarcza odszkodowanie. Państwo gruzińskie toleruje działalność niepaństwowych sądów i nie próbuje kwestionować ich orzeczeń.

Odmienny charakter mają sądy na terytorium opanowanym przez zapatystowską partyzantkę w stanie Chiapas w południowym Meksyku, gdzie normy prawne również określane są przez członków lokalnej społeczności, jednak widoczne są tam starania o równe traktowanie kobiet i mężczyzn. Zapatyści domagają się uznania przez państwo meksykańskie tradycyjnych praktyk sądowych wśród Indian (samorządność prawna wedle obyczajów i tradycji) oraz wycofania policji z terenów zajmowanych przez autonomiczne wspólnoty. To reakcja na dyskryminujące praktyki ze strony państwowych sądów i organów ścigania.

Nie bez znaczenia dla zrozumienia przyczyn rozwoju alternatywnych form wymiaru sprawiedliwości jest fakt, że struktury państwowe nie są w stanie zapewnić wszystkim obywatelom jednakowego bezpieczeństwa i sprawiedliwego procesu. Tam, gdzie sytuacja staje się krytyczna lub istnieją silne tradycje tworzenia samorządnych struktur pozapaństwowych, powstają też warunki pozwalające na rozbudowę nieformalnego wymiaru sprawiedliwości. Z opisaną sytuacją mają do czynienia mieszkańcy slumsów w Republice Południowej Afryki. Istnieje tam wiele organizacji zapewniających bezpieczeństwo i rozwiązywanie konfliktów: od komitetów ulicznych stowarzyszonych z Narodowo-Obywatelską Organizacją Południowej Afryki (SANCO), aż do prywatnych struktur oraz organizacji, w których łączy się porządek państwowy z niepaństwowym (15). Każda z tych struktur działa niezależnie, ponieważ państwo faktycznie wycofało się z obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa na ulicach biednych dzielnic i miast. Biedni sami musieli znaleźć sposób na zapewnienie porządku i sprawiedliwości. Niepaństwowa sprawiedliwość jest obecna przede wszystkim w niezamożnych dzielnicach Port Elisabeth, Johannesburga i Kapsztadu, a także w okręgach Gugulethu, Khayelitsha, Crossroad, Nyagna i Phillipi. Jednym z nowych miast, w którym można dostrzec wielość struktur porządku prawnego, jest Khayelitsha, licząca ponad 500 tys. mieszkańców, z których zdecydowana większość jest obecnie bezrobotna. Nazwa Khayelitscha oznacza "nowy dom". Miasto powstało w końcowym okresie apartheidu jako jedno z gett dla czarnej ludności, oddalone o 20 km od przeznaczonych wyłącznie dla białych obywateli przedmieść Kapsztadu. Sytuacja polityczna uległa zmianie, ale segregacja ekonomiczna utrzymuje się w dalszym ciągu. Największy autorytet wśród mieszkańców ma obecnie utworzone w 1995 r. Forum Bezpieczeństwa Lokalnego Khayelitsha (KCPF). Wszyscy członkowie organizacji są wolontariuszami, kierujący pracą w dzielnicach komitet wykonawczy wybierany jest przez ogół mieszkańców. Do biura forum można przyjść z praktycznie każdym rodzajem problemów. W niektórych przypadkach klient dostaje radę, w innych - fachową poradę prawną, czasami członek komitetu działa jako mediator, a nawet jako sędzia w sporze. Procedura rozstrzygania sporów jest bardzo luźna i czasami, zamiast wzywać stronę pozwaną, członek dzielnicowego komitetu udaje się do jej domu, aby przedyskutować problem. Ogólnie rzecz biorąc, rozwiązywanie sporów polega na zebraniu wszystkich stron, wysłuchaniu ich i zaproponowaniu rozwiązania. Sprawy dotyczące zabójstw i gwałtów odsyłane są do policji państwowej, a sprawy drobnych konfliktów sąsiedzkich są przekazywane komitetom ulicznym. Forum monitoruje jednak postępy w śledztwie prowadzonym przez policję i zdarza się, że w imieniu poszkodowanych żąda odwołania osoby kierującej dochodzeniem (zwykle skutecznie); tworzy także straże sąsiedzkie i zajmuje się zapobieganiem przestępstwom. Komitet uliczny oznacza z kolei organizację obywatelską tworzoną przez grupę ludzi, którzy żyją w bliskim sąsiedztwie. Komitety uliczne powstały jeszcze w czasach apartheidu i stanowiły bazę terenową oporu przeciwko porządkowi państwowemu, a do roku 1994 samodzielnie rozstrzygały wszystkie sprawy karne.

Dzisiaj komitety ograniczają swoje sądownictwo do spraw najprostszych, do sporów w rodzinach i między sąsiadami. Dla wielu osób z komitetów procedura jest mało istotna, często stosują uznaniowość, rozstrzygnięcie sporu zależy od gotowości, z jaką strona jest skłonna nie tylko poddać się arbitrażowi, ale także zaakceptować rozstrzygnięcie. Oprócz wspomnianych organizacji mieszkańcy mogą się zwrócić do Komitetów Pokoju, których celem jest pojednanie stron. To jedyna struktura niepaństwowa, która stosuje ujednolicone procedury sądowe. Od roku 1996 działalność w mieście prowadzą także: Kongres Tradycyjnych Przywódców Południowej Afryki - "Contralesa", który zamierza stosować wiejskie mechanizmy utrzymywania porządku społecznego na obszarach miejskich, oraz Agencja Przeciw Przestępczości na Półwyspie, utworzona przez byłych partyzantów. Ta ostatnia struktura jest pewną formą prywatnego sądu i agencji ochroniarskiej dla osób ubogich. Agencja różni się od innych organizacji tym, że zajmuje się sprawami napadów z bronią i morderstw, pobiera opłaty za swoje usługi, jest też, niestety, oskarżana o liczne nadużycia siły. Należy podkreślić, że istnieje wolność wyboru, do której struktury udać się po ratunek. Ludzie mogą się zwrócić do Forum lub do Agencji, a nawet do odległego sądu państwowego, kierując się tym, która z instytucji wyda im się najodpowiedniejsza w danej sprawie.

Samoorganizacja prawna mieszkańców slumsów w RPA stała się zjawiskiem masowym w rezultacie kryzysu instytucji państwa, ale nie znaczy to, że nowoczesne państwo wyposażone w sprawnie działające sądy, prokuraturę i policję rzeczywiście spełnia pokładane w nim nadzieje. Zdaje się temu przeczyć praktyka pobłażliwości dla przestępstw popełnianych przez osoby zajmujące wysokie szczeble drabiny społecznej, zapełnianie więzień biedotą, ograniczanie praw obywatelskich w imię obrony przed terroryzmem oraz towarzyszący im od kilku dziesięcioleci opór ze strony radykalnych ruchów wolnościowych, anarchistycznych, lewicowych, organizacji obrony praw człowieka, a nawet części środowiska prawniczego w USA, Kanadzie, Europie i wielu innych miejscach na świecie.

Rafał Górski

Przypisy

1) Zob. N. Christie, P. Posmakow, Więzienie?, Warszawa 2002, s. 17-22.

2) Prywatne więzienia - warto rozważyć, [wywiad z dr. J. Kochanowskim], rozmawiała A. Łukaszewicz, "Rzeczpospolita" 2.11.2005,

3) Nils Christie przy omawianiu zmian liczby więźniów w Polsce w latach 1945-2002 stawia tezę, że wskaźniki uwięzienia nie są wcale wyznacznikiem poziomu przestępczości, lecz odbiciem decyzji politycznych. W roku 1950 więźniów było 90 tys., po odwilży październikowej w 1957 r. tylko 35 rys., w 1985 r. ponad 100 tys., w roku 1989 około 40 tys., a w 2002 r. znowu ponad 80 tys. (plus 25 tys. oczekujących na wykonanie kary więzienia), zob. N. Christie, Dogodna ilość przestępstw, Warszawa 2004, s. 68-70.

4) Zob. M. Wright, Przywracając szacunek sprawiedliwości, Warszawa 2005, s. 145.

5) N. Christie, O apastnosti swierchkriminalizacji, http://www.prison.org/.

6) Zob. A. Kuczyński, Krzyże pokutne jako pomnik średniowiecznego prawa, "Ochrona Zabytków" 1972, nr 4, s. 9-18.

7) Zob. Z. Gloger, Encyklopedia staropolska, t. 2, Warszawa 1974, s. 295.

8) Zob. K. Kautsky, Poprzednicy współczesnego socjalizmu, Warszawa 1949.

9) Zob. M. Waldenberg, Prekursorzy Nowej Lewicy. Studia z myśli społecznej XIX i XX wieku, Kraków-Wrocław 1985, s. 32-33.

10) H. Temkinowa, Bakunin i antynomie wolności, Warszawa 1964, s. 155-156.

11) Zob. E. Malatesra, Anarchia, Koszalin 1998, s. 23-24.

12) [B.a.], Wczoraj a dziś. Walka o wyzwolenie człowieka (Wydawnictwo Walki Ludu), Warszawa 1940, s. II.

13) Zob. L. Falandysz, Ja i moje prawo, Warszawa 1991, s. 105-107.

14) Kistyńcy są potomkami Czeczenów oraz Inguszy, którzy w XIX w. postanowili osiedlić się w Gruzji.

15) Zob. B. Tshehla, Sprawiedliwość niepaństwowa w Republice Południowej Afryki epoki po apartheidzie - badania okręgu Khayelitsha, "African Sociological Review" 2002, nr 2.

Fragment książki "Bez państwa. Demokracja uczestnicząca w działaniu". Książke można nabyć w dystrybucji Oficyny "Trojka".